wtorek, 6 maja 2014

Przygody Tomka: część 1

Gościnnie zamieszczam w częściach relację mojego znajomego Tomka, z wyprawy do Ameryki. Enjoy!


2.04.2014
Bydgoszcz - Berlin - Madryt

Nie każda przygoda zaczyna się jak filmy Hitchcocka. Jasne, dobrze jest na początku wciągnąć czymś czytelnika, ale opis tego, jak ktoś się pakuje, wsiada w autobus, pociąg czy samolot i telepie tak następnie przez niezliczoną liczbę godzin, nie jest zbyt porywający. A tak przecież zaczyna się większość podróży. Nawet te suto przyprawiane zmyślonymi historyjkami cierpią często na ten syndrom. Ba, nawet te całkiem fikcyjne! Zanim coś się zaczęło dziać we "Władcy", ile czasu musiało upłynąć? Już nie wspominając o tym, że kilka pierwszych stron zajmuje opis dziury...

Nasza podróż też nie zaczęła się od trzęsienia ziemi. Jednak jeszcze w trasie pomiędzy Poznaniem i Berlinem dowiedzieliśmy się, że portal, przez który zarezerwowaliśmy sobie większość hoteli, ot tak anulował wszystkie nasze rezerwacje. Dla nas to była dość wstrząsająca wiadomość, bo oznaczało to, że lecimy w ciemno, nie wiedząc gdzie i czy w ogóle będziemy gdzieś spali. No, ale czy kiedykolwiek wszystko poszło po naszej myśli?

3.04.2014
Madryt - Panama City

Na przystanku autobusowym przed lotniskiem w Panamie poznaliśmy Ewę, przez którą już pierwszego dnia pobytu na obcym kontynencie nasze wydatki niemal dwukrotnie przekroczyły zakładaną normę. Zamiast znaleźć sobie możliwie najtańszą - uwaga - dziurę, zgodziliśmy się eskortować ją do hotelu na drugim końcu miasta. Bo noc, dzicz, niebezpieczeństwo, samotna białogłowa i tak dalej. A że było już późno i niespecjalnie mieliśmy się gdzie podziać, zostaliśmy już tam, gdzie ona, płacąc po 18 USD za zwykłe łóżka w sześcioosobowym dormitorium. Ech, podróże z kobietami zawsze się komplikują...

4.04.2014
Panama City

Podróżując z ograniczonym budżetem należy być kreatywnym. Uznaliśmy więc rano, że skoro już tyle zapłaciliśmy za nocleg, nieco przedłużymy sobie dobę hotelową. Nieco, czyli o jakieś dwanaście godzin.

Po porannym wymeldowaniu podrzuciliśmy nasze bagaże do hotelowej przechowalni i, jak gdyby nigdy nic, poszliśmy zwiedzać miasto. Zobaczyliśmy Kanał Panamski, Most Ameryk i jeszcze mnóstwo innych zakątków, pokonując po drodze tyle kilometrów, że chyba narobiłem sobie pęcherzy. Gdy wieczorem wróciliśmy po bagaże do hotelu, wykąpaliśmy się raz jeszcze zakradając do łazienek, a parę ostatnich godzin przed odjazdem do Kostaryki spędziliśmy wylegując się na ogólnodostępnej kanapie. W ten sposób koszta noclegu wydały się nam nieco bardziej uzasadnione.

5.04.2014
Panama City - San Jose

Obawiałem się, że blisko szesnastogodzinna podróż do stolicy Kostaryki będzie drogą przez mękę, tymczasem przespałem w nocy niemal cały odcinek z Panama City do granicy. Dopiero tam zaczęło robić się ciekawie, bo podróż przez Amerykę Środkową to niekończące się kontrole. Wszyscy pasażerowie traktowani są jak potencjalni przemytnicy, co oznacza godziny spędzone na okazywaniu dokumentów, przeszukiwaniu bagażu i odpowiadaniu na szczegółowe pytania dotyczące podróży.

Procedura wygląda mniej więcej tak: autokar zatrzymuje się przed punktem migracyjnym, gdzie wszyscy prowadzeni są do zamkniętego pomieszczenia, w którym grupa uzbrojonych po zęby żołnierzy z psami przeszukuje na wyrywki torby podróżnych. Po wstępnej kontroli turyści ustawiają się w niemożliwie długiej kolejce po tzw. departure card. Ze świstkiem, w którym odpowiedzieć trzeba na masę pytań dotyczących celu, powodu i sposobu podróży, trzeba ustawić się w drugiej kolejce, do okienka, przy którym urzędnik wbijający pieczątkę do paszportu i tak zada te same pytania, obrzucając deklarację tylko przelotnym spojrzeniem.

Już z pieczątkami i pod eskortą policji podróżni prowadzeni są do drugiego punktu kontrolnego, w którym znowu czeka ich uzupełnianie dokumentów, legitymowanie się paszportami i odpowiadanie na dziesiątki pytań. Po dokonaniu formalności i przed powrotem do autokaru wszyscy zamykani są w klatce, dosłownie, otoczonej stalowymi prętami, drutem kolczastym i szwadronem mundurowych. I znowu zaczyna się bebeszenie bagaży, na wypadek gdyby kilkunastu urzędników, wojskowych, policjantów i psów tropiących coś do tej pory przeoczyło. Trochę paranoja, no nie?

6.04.2014
San Jose - Los Chilles - San Carlos

Pora na pierwszy raport zdrowotny. Zacznę go od złotej myśli, że sam ból nie jest zły, gorzej jest się od niego odzwyczaić. Przekonałem się o tym na własnej skórze, gdy dwa dni temu porobiły mi się pęcherze. Dopóki zmuszałem się do ruchu, wszystko było ok, nawet po tym jak jeden z tych pęcherzy mi pęknął. Ale stanąć na obolałych nogach po tym, jak już pozwoliło się nogom trochę odpocząć, to najgorsza tortura, jaką można sobie w tym stanie zaserwować. Czemu, na litość boską, mam tak delikatne stopy! Rodzice trzymali mnie za nie zanurzając w Styksie?

Z Dawidem też nie jest lepiej. Podczas podróży autokarem obsypało go bąblami przypominającymi ukąszenia komara, ale ponoć jeszcze bardziej piekącymi. Ślady ma wszędzie od brwi, przez ręce, brzuch i kolana, po stopy, które na domiar złego spuchły mu jak balony. Od wczoraj sytuacja się jeszcze zaogniła, bo placki na nogach zaczęły się powiększać, nie wiadomo czy same z siebie, czy na skutek drapania. Postanowiliśmy tego nie bagatelizować i jak tylko dostaliśmy się do San Carlos (jesteśmy już w Nikaragui!) zaczęliśmy szukać lekarza.

Na przejściu granicznym spotkaliśmy Nelly, francuską lekarkę, która wprawdzie przejęła się stanem Dawida, ale nie miała pojęcia co może mu dolegać. Poradziła mu tylko, by jak najszybciej skonsultował to z miejscowym medykiem, napędzając w ten sposób mojemu towarzyszowi jeszcze więcej strachu. Godzinę później znaleźliśmy się w szpitalu.

- Równie dobrze mógłbym iść do szamana - po krótkiej wizycie Dawid skwitował pobyt w placówce. Na miejscu pobrano mu wprawdzie krew, badanie to jednak niczego nie wykryło, a dwudziestoparoletnia pani doktor nie miała pojęcia, co może być przyczyną dolegliwości mojego kompana. Wręczyła mu tylko maść i tabletki o bliżej nieznanych właściwościach, i poradziła - zaskakujące - by tak się nie drapał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz