Wsiadłem
w miejski autobus. Biletu kierowca sprzedać nie mógł na mocy tego
samego głupiego prawa co u nas. Przejechałem, więc trasę na gapę,
aż do pierwszej stacji metra mediolańskiego o nazwie: Rho Fiera.
Koniec końca okazało się, że ta stacja była gdzieś daleko od
samego miasteczka Rho, czyli ta cholerna stacja benzynowa była
jednak daleko, oj daleko od czegokolwiek.
Katedra po nocy robi wrażenie. Dookoła gołębie i ludzie ze selfie-stickami. |
Pojechałem
do centrum do Mediolanu, a że byłem tam kiedyś parę lat temu, to
nie czułem się zupełnie obco. Była chyba godzina 18:00, bo wagony
były wypełnione o brzegi. Przejazd zamiast okazać się
reklaksująco-kojącym zakończeniem dnia był w rzeczywistości
sprawdzianem mojej tężyzny fizycznej. Spojrzałem przez czarną
szybę w nicość pomiędzy tłum ludzi. Ciężko było uwierzyć, że
byłem dzisiaj w Liechtensteinie, w domu Evelynn, potem na zimnych
szwajcarskich autostradach pośród Alp, w aucie tego Niemca, na
pamiętnej stacji benzynowej i teraz tu w zatłoczonym, ciepłym
wagonie mediolańskiego metra. Mózg nie do końca poprawnie chyba te
wszystkie sygnały przerabiał.
Właściwie
celu swojej dzisiejszej podróży nie miałem, bo wiedziałem
jedynie, że chcę przekimać w mieście, a nie na tej stacji, jak
już się udało z niej wyrwać. Wysiadłem zatem przy stacji metra
Duomo, bo pamiętałem, że tam była ta słynna katedra, czyli
pewnie i centrum miasta i mnóstwo hosteli. Wysiadłem, strzeliłem
sobie selfie z Duomo i wbiłem do Maca szukać darmowego wifi.
Internet był tak mizerny, że nie dało rady nic wyszukać. Chciałem
coś zjeść z McMenu, ale w kolejce stało kilkadziesiąt osób z
czego jedna trzecia to byli Afrykanie, jedna trzecia Włosi, a jedna
trzecia Azjaci. Odpuściłem sobie wobec tego bigmaca i skupiłem się
na znalezieniu hostelu. Jako, że te szwajcarskie autostrady i ziąb
tak mnie wymęczyły, to stwierdziłem, że zamiast biegać po
mieście i szukać noclegu, kumpel mi to załatwi. Zadzwoniłem do
niego: Hej, jestem w Mediolanie. Znajdź mi tani hostel blisko Duomo.
Rafał nawet nie pytał dwa razy o co chodzi i wcale go nie zdziwiło,
że dzwonię właśnie z Włoch.
Hostel Lumiere - polecaaaaam! |
W
końcu dotarłem do tej dzielnicy Mediolanu, gdzie znajdował się
mój supertani hostel. Oczywiście po drodze się gdzieś zgubiłem,
pomimo, że miałem dokładny adres. W zasadzie Włosi też nie
wiedzieli, gdzie to jest. Jednak finalnie zlądowałem w małym,
położonym w kamienicy hosteliku. Wystrój był zajebisty, jako, że
wiele z mebli było w starym, włoskim stylu. Łazienka wyglądała
jak z jakiegoś romantycznego filmu. Aż prosiła się o zdjęcia na
instagrama. Azjatycko-ładna recepcjonistka nie miała jak wydać
reszty, ale jako, że wybierałem się coś zjeść to wzięła mój
paszport w zastaw. Była już chyba 21:00, ale po tym całym szalonym
dniu wyszedłem szukać taniego, azjatyckiego najlepiej żarcia.
Niestety z relacji przechodniów okazało się, że poniżej 10 euro
to ja żadnego fastfooda nie kupię. Biada mi! Mogłem wybrać
„sprawdzonego” macdonaldsa i odstać swoje w kolejce. Klnąc pod
nosem udałem się na poszukiwania carrefoura mini i skompletowałem
sobie włoską kolację.