czwartek, 5 czerwca 2014

Przygody Tomka: część 8



Oto ósma i niestety już ostatnia część relacji Tomka z przygód w Ameryce:

27.04.2014
San Pedro La Laguna

Mieliśmy dziś przenieść się do Santiago Atitlan, ale pani Lydia z miejscowego targu przekonała nas byśmy zostali. Sympatyczna kobiecina, posługująca się tak prostym hiszpańskim, że nawet ja jestem ją w stanie zrozumieć, od dwóch dni serwuje nam szejki tak pyszne, że zrezygnowaliśmy dla nich z przeprowadzki do kolejnej nadjeziornej miejscowości. Po prostu, przez żołądek do serca.

28.04.2014
San Pedro La Laguna - Antigua

Pięć godzin jazdy po górach, coś wspaniałego. Normalnie podróż z San Pedro do Antiguy zajmuje niemal o połowę mniej czasu, ale dziś akurat na drodze łączącej miejscowości musiała się odbywać jakaś demonstracja. I to niemal w połowie trasy, co oznaczało dla nas godzinny powrót prawie na sam początek i kolejne sześćdziesiąt minut tłuczenia się objazdami. Ale za to, jakie mieliśmy widoki! Jaskinie, przepaście, serpentyny i ludzie rzygający od tych zakrętów...

Sama Antigua nie zrobiła na nas piorunującego wrażenia. Najbardziej turystyczną miejscowość w całej Gwatemali można by podsumować jako jeden zielony skwer, otoczony siatką identycznie wyglądających ulic, tylko gdzieniegdzie upstrzonych starymi kościółkami. Z jakiegoś powodu taki krajobraz przeszło dwukrotnie podbił ceny lokalnych hoteli, przez co znalezienie w miarę taniego noclegu okazało się zadaniem niemal na cały dzień.

29.04.2014
Antigua

Taki ładny hotel. Taki, kurwa, ładny. Prześcieradła bielsze od tych w domu, na ziemi ani jednego okruszka, w łazience lśni, jakby nikt jej nigdy nie używał, do tego po raz pierwszy korzystanie z ciepłej wody nie grozi porażeniem prądem. Żarówka tylko czasem podejrzanie zamruga, ale tak po prostu pokój marzenie.

I tyle pluskw, że ja pierdolę.

- Robale, kurwa mać! - o drugiej w nocy obudził mnie Dawid kląc pod nosem. Znowu go pokąsało, choć tym razem poczuł, że coś jest nie tak, nim całkiem pokrył się bąblami. - Przywieźliśmy ze sobą plagę. Musiały wyjść z plecaków, bo tu jest za czysto.

Czysto, faktycznie, było. Do czasu aż polując na insekty nie zostawiliśmy na ścianach kilkunastu paskudnie wyglądających plam. Sam w pobliżu swojego łóżka utłukłem pięć czy sześć robali, co zaniepokoiło mnie na tyle, że czuwałem do samego świtu, nim znowu na moment zmrużyłem oczy. Choć chyba faktycznie jestem pluskwoodporny, bo i tym razem nic mnie nie użarło. W przeciwieństwie do Dawida nie chce mi się jednak wierzyć, że insekty przywędrowały tu razem z nami, zwłaszcza w takiej ilości. Dały by chyba o sobie znać już wcześniej.

- Może zgłodniały? Dziś położyłem plecak za blisko poduszki. Wyczuły mnie i wylazły! - stwierdził mój pogryziony kompan. Co ciekawe, nie miał jednak problemów, by wrócić w nocy do łóżka, jak gdyby nic się nie stało. Słowo daję, oddałbym majątek za tak spokojny sen.

Rano poinformowaliśmy o pluskwach obsługę hotelu. Pokazaliśmy plamy krwi na ścianach, Dawid zaprezentował nawet swoje pogryzione plecy i poprosiliśmy o nowy pokój. Obsługa spełniła naszą prośbę, przenosząc nas do innego dormitorium, dzielonego wprawdzie z dwiema innymi osobami i nieco mniej eleganckiego, ale może chociaż wolnego od insektów. Zapewniano nas przy tym, że to pierwszy taki przypadek, a pokoje są regularnie dezynfekowane, ale w sumie, co innego mieli by nam powiedzieć? Że czasem coś kogoś tutaj pokąsa? Tak czy inaczej, oddaliśmy nasze ubrania do pralni, a plecaki odstawiliśmy w daleki kąt, tak na wszelki wypadek.

30.04.2014
Antigua - Guatemala City

Na Wzgórzu Krzyża łotrów nie spotkaliśmy, choć pagórek, z którego zobaczyć można panoramę miasta z wulkanem w tle, cieszy się raczej złą sławą. Turystom odradza się samotnych eskapad na to położone o pół godziny drogi od centrum wzgórze, ze względu na liczne kradzieże, do jakich ponoć dochodzi na tej trasie. Biura podróży rekomendują nawet wynajęcie przewodnika, gotowego stanąć w naszej obronie, w poradnikach turystycznych można natomiast znaleźć informację, że dwukrotnie w ciągu dnia odbywają się zbiorcze pielgrzymki na szczyt pod obstawą policji. My naturalnie wybraliśmy się tam samemu. I dobrze, bo droga na górę i tak jest strzeżona przez mundurowych, a wynajęcie przewodnika po to, by wskazał nam jedyny szlak do wyboru, trochę mijałoby się z celem.

1.05.2014
Guatemala City - Panama City - Madryt

Najbliższe dwa dni spędzę w powietrzu, więc zamiast marudzić na koniec, jak mi się nudzi, napiszę przewrotnie, jak to się wszystko zaczęło. Jakby kogoś interesowała jednak ta część o pakowaniu i innych głupotach.

- Chcemy lecieć do Panamy? - zadzwonił do mnie Dawid, akurat gdy byłem w pracy i robiłem coś totalnie nieprzydatnego dla świata. - Możemy mieć powrót z Gwatemali, tylko trzeba będzie się przedrzeć jakoś przez tą całą dzicz. I wytrzymać tam trzy tygodnie, albo i cały miesiąc. Ale w sumie i tak zginiemy, bo syf, strzelają i malaria.

Nie był to opis, jak z folderu biura podróży. Ale nie był to dla mnie też dobry dzień. Prawdę mówiąc, nie był to nawet dobry miesiąc. Perspektywa zostania zjedzonym, zadźganym czy zarażonym nie wydawała mi się wcale taka straszna. Zastanawiałem się może z pięć minut.

- Cholera, co mi tam. Może być i miesiąc, bierz co się da - poinstruowałem kumpla, a po kilkunastu minutach otrzymałem potwierdzenie. A więc lecimy. Czeka nas trzecia, a może już czwarta "podróż życia", w trakcie której znowu przebędziemy pół świata, zaliczymy kolejny kontynent i przede wszystkim, odpoczniemy od szarej codzienności. Słodko.

Refleksja nad tym, w co się wpakowaliśmy, przyszła z opóźnieniem. Środkowa Ameryka to wciąż jeden z najniebezpieczniejszych regionów na świecie, nie będę ukrywać, że przed wylotem pojawił się więc stresik. Ale możliwość utraty zdrowia czy - nie daj Boże - dobytku, to trochę za mało, by odwieść nas od raz podjętej decyzji. Hej, przecież ludzie latają tam przez cały czas i nic im się nie dzieje. Mają wprawdzie wielokrotnie wyższy budżet, szczepienia, ubezpieczenia, znają hiszpański i tak dalej, ale nic im się nie dzieje. No, może czasem kogoś napadną, ale w końcu po łbie dostać można nie oddalając się specjalnie od domu. Zresztą, obiecałem już znajomym pocztówki.

Mniej więcej z takim nastawieniem spakowaliśmy plecaki, w których znalazło się absolutne minimum. Dwie pary spodenek, trzy koszulki, śpiwór, ręcznik, coś przeciwdeszczowego i klapki. Trochę kosmetyków, żeby nie śmierdzieć, ale nie za dużo, w końcu jedziemy tylko na miesiąc. Do tego zestaw opatrunków, aparat w rękę i gotowe. Przygodo, nadciągam!

2.05.2014
Madryt - Berlin

Nasza podróż zmierza ku końcowi. Chyba jednak za długo przebywam nad ziemią, bo zaczynam mieć halucynacje. Przez chwilę miałem wrażenie, że mam sześć palców, a słuchawki zwisające z samolotowego fotela wziąłem za wielkiego pająka dyndającego się na pajęczynie. Z nudów zacząłem też czytać własną relację, jak gdybym widział ją pierwszy raz na oczy. Nawet w trakcie lektury zrodziło mi się w głowie niepokojące pytanie. Gdzie były orły, gdy umieraliśmy na tym przeklętym wulkanie? No, gdzie?

3.05.2014
Berlin - Poznań - Bydgoszcz

Udało się! Po milionie godzin spędzonych w rozmaitych środkach transportu, dotarliśmy w końcu do domu. I paradoksalnie, teraz dopiero zacząłem się martwić, co ze mną będzie. Mierzyć się z nieludzkim upałem, obcym językiem, dziką zwierzyną i własnymi słabościami to jedno, ale powrót do szarej codzienności, to wzywanie, które wymaga zupełnie innego rodzaju odwagi. Wygląda na to, że bardziej niż oprychów i krokodyli, boję się dorosnąć. Ale z tym też sobie pewnie kiedyś poradzę. W końcu mam więcej szczęścia niż rozumu.