środa, 8 października 2014

MISJA TUŁACZ: Pierwsze wrażenia z KL (Kuala Lumpur, Malezja)

Lotnisko w Kochi, Indie
W samolocie siedziąca obok mnie 60-letnia Australijka zdążyła mi opowiedzieć skróconą historię swojego życia, wspomnieć o problemów zdrowotnych jej męża, zdradzić szczegóły dotyczące urodzin jej wnuczki celebrowanych w Indiach oraz zrobić mały wykład co w jej kraju wypada, a co nie. Dowiedziałem się kilku ciekawych rzeczy m.in. o istnieniu pasty Vegemite, którą mieszkańcy kraju kangurów podobno uwielbiają. Mi ona osobiście nie zasmakowała i podobną rzecz próbowałem w Irlandii.Na koniec lotu napisała mi na kartce swój adres i powiedziała, że ugości mnie na swojej farmie w okolicach Foster. Sama dziwiła się sobie, co mi proponuje, bo zauważyła, że jestem przecież całkowicie obcym człowiekiem, ale powiedziała, że dobrze mi z oczu patrzy.


Towarzyszka mojej podróży prezentuje Vegemite.
Sam lot AirAsią mógłbym określić jako najbardziej rozrywkowy. Miałem przyjemność latać z różnymi liniami pasażerskimi i na różnych trasach, ale takiego show jakie zapewniła obsługa dawno nie widziałem. Wszystko za sprawą optymistycznych stewardów, którzy powietrzne kelnerstwo sprowadzili do miana sztuki. Jednym ze smaczków było m.in. odśpiewanie sto lat dla jednego z pasażerów, który miał właśnie urodziny.
 
Samoloty AirAsia prezntują się dosyć dobrze jak  na taniego przewoźnika.



Tym razem czekanie na pieczątkę w paszporcie zajęło mi rekordowo dużo czasu, jako że niefortunnie ludzie "wylali się" z kilku lotów w jednym momencie. Aczkolwiek kolejki to powszechna rzecz w Azj, więc w ogóle się tym nie przejąłem.

Kolejka do okienek wizowych na lotnisku.

***

W autobusie z lotniska poznałem z kolei wyluzowanego Australijczyka (nomen omen), który zaraz po zajęciu fotela wymieszał sobie mała buteleczkę Johnego Walkera z colą w puszce. Pogadaliśmy nieco o podróżach, Londynie, Azjatkach i o malarii oraz tanich hostelach. Właściwie standardowe tematy wśród backpackerów.

Na głównej stacji w Kuala Lumpur siedziała obok KFC blondynka, która wydawała się zmartwiona. Okazało się, że nie ma gdzie spać, bo jakiś jej znajomy nawalił i nie odebrał jej z lotniska. Pieniędzy nie mogłem dać, bo taką mam zasadę, ale zostawiłem jej swój numer na wszelki wypadek. Łotyszka podziękowała i w tym momencie zjawiła się Joanne - moja hostka.
Joanne chce pomóc "bezdomnej" Łotyszce.
***

Kuala Lumpur od początku mnie oczarowała, ale jednocześnie sprzedała siarczysty policzek pokazując, że Warszawie jeszcze dużo brakuje. Nie mniej Malezja na pierwszy rzut oka wydawała się przyjemna. O tak! To dobre słowo... Nie minęła doba, a ja już po raz piąty wypełniałem sobie żołądek jakimś dobrym obiadem z kurczakiem/wieprzowiną w roli głównej. Kuala Lumpur, to najlepsze miejsce w Azji na kulinarną podróż. Nikt mi tego argumentu z ręki nie wytrąci.

Pokój , w którym miałem spędzić następne kilka dni był o skromnym wystroju, ale z szafami, z wiatrakiem i kilkoma spiętrzonymi materacami formującymi łóżko wydawał się być czterogwiazdkowym hotelem. Wreszcie poczułem, że swoje zaniedbane w Indiach ciało doprowadzę do jakiegoś balansu.

Okolica domu Joanne.
 
Mama Joanne powiedziała do mnie na dobranoc: "Nie zapomnij zamknąć drzwi, bo małpy wchodzą do domu."
Nie kłamała. O 3:00 w nocy obudził mnie małpiszon grasujący w kuchni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz