czwartek, 14 sierpnia 2014

Wyprawa do kurdyjskiego Iraku (część 1)

Jako, że siedzę w Irlandii i moje życie jest obecnie mało podróżnicze wstawiam odgrzewany kotlet, czyli artykuł napisany na podstawie mojej wizyty w Iraku w 2011 roku. Dla niezaznajomionych z tematem: poleciałem samolotem ze Stambułu do Antalyi, a następnie około 1700 km autostopem do Irbil w Iraku. Oto artykuł napisany na bazie tamtejszego wypadu.

NUDNO W KURDYJSKIM IRAKU
Irak otrzymał brzydką łatkę niebezpiecznego kraju za sprawą licznych zamachów i wojen. Tymczasem jego północna część to bardzo spokojne miejsce z mozaiką kilku ciekawych kultur. To także podnosząca się z upadku piękna kraina, która skrywa w sobie kilkutysięczną historię.

TEKST I ZDJĘCIA: MATEUSZ BAMSKI

Herêmî Kurdistan, czyli autonomiczna część północnego Iraku to obecnie niemal samodzielny region. Pierwsze prawa Kurdowie otrzymali od irackiego rządu po latach walk w 1970 roku. Aczkolwiek realną swobodę uzyskali dopiero trzydzieści lat później. Obecnie Iracki Kurdystan nie jest wciąż oficjalnie uznany za niepodległy. Ludzie mówią głównie tu trzema językami: kurdyjskim, arabskim i asyryjskim (neoaramejskim). Populację szacuje się na około 4,5 miliona.
Tak. To radiowóz.

Do kurdyjskiej części Iraku jako obywatele kraju członkowskiego UE możemy wjechać bez wizy na okres 10 dni. Nie jest to informacja zbyt rozpowszechniona. Nie wiedzą o tym, o dziwo Iraccy konsulowie w Stambule. Tymczasem jedyne co potrzebujemy to ważny paszport. Granicę pokonałem rozklekotanym mini-busem, który stanowił taksówkę. W Silopi właściwie naganiacze znajdują nas sami. Szczęśliwie miałem okazję pojechać za darmo dzięki mojej jasnej karnacji. Przyznam, że w Europie nigdy nie spotkałem tak uprzejmego taryfiarza. Tym miłym akcentem przywitałem się z zakurzoną ulicą nieopodal wjazdu do miasta Zakho.
Wokół etymologii krąży wiele teorii. Jedna z nich głosi, że powstała od aramejskiego słowa „Zakhota” oznaczającego zwycięstwo. Inna zaś mówi, że nazwa pochodzi od kurdyjskiego „Zey- Khowin”, czyli „rzeki krwi”. Tak, czy inaczej prawdopodobnie odnosi się do bitwy, w której Rzymianie pokonali Persów. Zakho jest niewielkim miastem z populacją na poziomie około 200 tys. Znajduje się tu m.in. most Delal, który nie wiadomo jak zbudowano (bez użycia maszyn). Przed laty była tu też baza „Safe Heaven” utworzona przez brytyjskie i amerykańskie siły celem zapewnienia ochrony lokalnej ludności. Mieszają się tutaj Jezydzi, nieliczni Żydzi, chrześcijańscy Asyryjczycy czy muzułmańscy Kurdowie. Dlatego też Zakho jest zwane Jeruzalem Iraku.

Granica turecko-iracka.

Lokalna piekarenka/cukiernia.


Lokalny sprzedawca, którego imienia nie pamiętam. W wolnym czasie studiował z zapałem biblię.
Religijne elementy w sypialni moich gospodarzy.
Patrząc na ekonomię kraju warto omówić kilka spraw. Po pierwsze - ogromny import z Turcji. Codziennie na przejściu granicznym Ibrahim Khalil nad Khaburem (Tygrysem) pojawia się ponad tysiąc nowych ciężarówek. W sklepach spożywczych praktycznie 90% produktów (po za pieczywem i wodą) stanowią tureckie, libańskie i irańskie wyroby. Rzeczą, na którą warto zwrócić są niesamowicie niskie podatki. Przykładowo o benzynie mówi się, że jest „tania jak woda” (około 1,75 PLN). Do tego rządząca partia obiecuje każdemu cudzoziemcowi, który poślubi obywatela Iraku darmowe dostawy m.in. ryżu, kasz, sera. Minusem są zaś częste przerwy w dostawie prądu trwające po kilka godzin. Całe państwo wygląda praktycznie jak wielki plac budowy. Chodząc po miastach możemy mieć wrażenie, że spacerujemy po planszy z gry SimCity, gdzie na każdym roku powstaje coś nowego. Ulice bardzo często mają kilka pasów (nawet do pięciu!). Ich jakość nie jest też wcale najgorsza. Właściwie kilka odcinków jezdni wyglądało znacznie lepiej niż „polskie szosy”. Na chwilę obecną nie ma jeszcze rozwiniętego transportu publicznego w postaci autobusów. Alternatywę stanowią jednak wszędobylskie taksówki. Generalnie rzecz biorąc mnóstwo inwestycji i szybki rozwój pompowany naftowym bogactwem przyprawia o zawrót głowy. Wszystko za sprawą rządu Barzaniego którego „kochać muszą wszyscy”. Z jednej strony wiele mądrych reform np. próba wprowadzenia angielskich napisów w miejscach publicznych. Z drugiej nie można oprzeć się wrażeniu, że ropa jest sprzedawana zbyt nierozsądnie i za szybko. Tymczasem na ulicach chyba każdy napotkany samochód dysponuje silnikiem z pojemnością co najmniej 2 litry. Nierzadko można i spotkać większe maszyny. Królują azjatyckie marki tj. Kia, Toyota czy Hyundai. Samochody i elektronika są tu zdecydowanie tańsze w porównaniu z sąsiednią Turcją.

Regał z herbatami w sklepie.
Hasło Irak wywołuje wiele, często mylnych skojarzeń tj. strach i przerażenie. Tymczasem północ Iraku mogłaby konkurować o tytuł najbezpieczniejszego miejsca na Ziemi. Wszystko za sprawą ogromnej liczby patroli, które dzień i noc pilnują porządku publicznego. Uzbrojeni żołnierze stoją właściwie przy każdej państwowej instytucji, a policjanci spacerują po ulicach nierzadko w  grupie 3-4. funkcjonariuszy. Przy wjeździe i wyjeździe z miast znajdują się checkpointy, przy których czasami możemy zostać szczegółowo skontrolowani. Często można też spotkać „drogówkę”, która zatrudnia ogromne rzesze obywateli. Wypadki drogowe nie są rzadkością, ale nie jest to zatrważająca liczba. Natomiast zatrważające mogą być normy przechowywania żywności, a właściwie ich brak. Przestałem zajadać się baranimi kebabami, kiedy w nocy zauważyłem rzeźnika rzucającego zakrwawione mięso z ciężarówki na beton. Po za tym, jeśli będziemy się kierować zdrowym rozsądkiem, trzymać wyznaczonych tras, podróżować w grupie bardzo prawdopodobne, iż nasza wyprawa będzie bajeczna. Oczywiście nie trzeba wspominać o pomyśle wyjazdu do Mosulu czy Bagdadu, który zdecydowanie jest śmiertelnie ryzykowny. Niebezpieczeństwo związane z podróżą do Iraku to głównie wjazd od strony Turcji. W okolicach Cizre i Hakkari odbywa się bowiem walka pomiędzy bojówkami PKK, a turecką armią. Erbil jest jednak doskonale połączone lotniczo z resztą świata, zwłaszcza ze Stambułem.


czytaj dalej

2 komentarze:

  1. Jak byłem na chwilę w Kambodży, to widziałem podobną rzecz jeżeli chodzi o higienę. Z ciężarówki lód (w wielkich bryłach) był spuszczany po szynach na chodnik, stamtąd, z 10 metrów od jezdni szorował po podłożu. Obok była myjnia (ręczna) skuterów. Jak koleś spryskiwał skuter z węża pod ciśnieniem, to cześć wody z pianą leciała na lód.

    Nie spowodowało to jednak, że nie piłem napojów z lodem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych kebsów, to po prostu nie kupowałem z tamtego stoiska obok, a i tak za parę dni głód na mięso przyszedł i wróciłem do punktu wyjścia tj. spożywania mięsa niewiadomego pochodzenia.

      Ja osobiście lodu staram się unikać w Azji, ale zdarzyło się i przeżyłem. Jak gdzieś siedzę dłużej, to próbuję więcej rzeczy i odważniej.

      Usuń