niedziela, 1 grudnia 2013

MISJA TUŁACZ: U Samanty (Ryga, Łotwa)

Piszę już z małym opóźnieniem,co się działo dalej w Rydze. Właściwie nie planowałem tam zostać dłużej, niż dwa dni, ale już niejednokrotnie w podróży okazywało się, że plany sobie, a życie sobie.

Maxima
Po feralnej historii z pociągiem znalazłem się jednak w mieszkaniu mojej hostki Samanty. Zbiegi okoliczności bywają w moim życiu dosyć częste i akurat odwiedziłem ją w momencie, gdy obok jej bloku runęła hala Maxima. Nie wiem czy słyszeliście o tej sprawie, ale na całej Łotwie było o niej głośno. Jeden z lokalnych supermarketów zawalił się 24 listopada powodując śmierć 51 osób (a potem również 3 strażaków podczas akcji ratunkowej). Przyczyny tragedii nie są jeszcze znane, ale rozpatruje się trzy wariaty, wliczając w to wadliwy nadzór budowlany. Jednym ze skutków, po za kilkoma dniami żałoby, dymisją premiera, czy spadkiem cen okolicznych gruntów, był też niewątpliwie burzliwy dialog w mediach, który przypominał ten, po "naszej" zawalonej hali na Śląsku w 2006.

Miejsce tragedii.

W katastrofie zginęło wiele mieszkańców osiedla
Zolitude, którzy robili akurat zakupy po pracy.


Linda
Jako, że życie nie jest smutne, ale obfituje też w pozytywne akcenty. W Rydze ponownie spotkałem się z Lindą - swoją dawną koleżanką, z którą studiowałem na wymianie na Słowacji. Niestety nie mogła mnie gościć z powodu remontu swojego mieszkania i w ramach "przeprosin" zabrała mnie na sushi do niesamowicie dobrej knajpki.  Uparła się, że nadal w pewien sposób jestem jej gościem. Polecam zupę z ośmiornicy!

Pyszna zupka z ośmiornicy.

Gościnna Linda.

Riga Cool Times
Czas mojego pobytu w Rydze pokrył się z kampem Couch Surfingu, o nazwie Cool Riga Times. Nie jestem pewien, ale to już chyba trzecia edycja tej imprezy. Samych zainteresowanych było ponad 200 osób, ale nie mam pojęcia ile finalnie zleciało się do Rygi. Sam nie wiązałem z tym eventem za wiele emocji, zwłaszcza, że nie zapisałem się zawczasu na sauna party.

Samanta w kolejne dni, oprócz mnie, gościła też dwóch Belgów. Belgowie, trzeba przyznać mieli jaja. Przylecieli na ten ryski festiwal i... zorganizowali swoje własne, konkurencyjne spotkania w ramach niego. To się nazywa niderlandzka inwazja. Oprócz swoich planów podbojowych przywieźli też masę belgijskich czekoladek, holenderskiego sera i trufle, których smaku nigdy nie zapomnę. Weekend zaowocował paroma nocnymi wypadami na miasto i powrotami do domu nad ranem.

Na koniec kilka fotek oddających klimat tamtych dni. Spędziłem tam wiele naprawdę szczęśliwych chwil i nie przypuszczałem wcześniej, że Ryga będzie tak fascynująca. Wygląda na to, że nie liczy się gdzie jesteśmy, ale z kim jesteśmy.

Ryska ulica. No photoshop.

Panorama Rygi.

Samanta.

Panorama Rygi.

Samanta.


Lokalny street art.

Belg nr 1 - Steyn z koleżanką i ja forever alone.

Belg nr 2 - Patrick.


Finalnie opuściłem Łotwę z bardzo mieszanymi uczuciami, bo bardzo chciałem zostać, ale sprawy organizacyjno-rodzinne ciągnęły mnie na chwilę do Ojczyzny.

Jak opuściłem Rygę? Jak to zwykle bywa: głupi ma szczęście. Moja hostka Samanta pomogła mi znaleźć Polkę Agnieszkę, która akurat wracała do Warszawy. Nie mogłem lepiej trafić na podwózkę do kraju. Tym bardziej, że omijałem Litwę, za którą średnio przepadam.

O tym napiszę w następnym poście.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz