niedziela, 17 listopada 2013

MISJA TUŁACZ: Poznajcie Hannę (Gavle, Szwecja)

Żeby się Wam pochwalić, jaki to jestem światowy i fejsbukowyi, to zdradzę, że siedzę teraz w Szwecji w Gavle, jakieś 140 km od Sztokholmu. Co mnie tu sprowadziło? Kilka lat wcześniej mieszkałem ponad 10 miesięcy wraz z paroma cudzoziemcami w przestronnym apartamencie na przedmieściach Stambułu. Wśród nich była Hanna z wspomnianego kraju Ikei.

Kilka dni tutaj posiedzę u niej na pewno i mamy w planie jakąś imprezę w Sztokholmie, może jakaś małą akcję artystyczną, degustowanie potraw stołu szwedzkiego, wycieczkę gdzieś na łono skandynawskiej przyrody i powspominanie starych czasów nad Bosforem przy kominku.

Żeby przybliżyć Wam - czytelnikom bloga, postać Hanny, dodaję link do filmiku, który sama zmontowała. Kiedyś wygrała konkurs na autorską reklamę dla jednego ze znanych biur turystycznych. Dzięki wygranej w konkursie, w zeszłym roku poleciała z koleżanką na tydzień do Dubaju. Tylko proszę bez komentów o kryptoreklamie! Prawdziwa z Hanny, jak to się mówi, krejzolka.

***

W czwartek wieczorem, prosto z dworca kolejowego pojechaliśmy do rodziców Hanny, po drodze kupując kebaby i pizzę. Z resztą później przepraszali mnie za to, że to fast food, a nie stół zastawiony szwedzkimi smakołykami. Szwedzki kebab był jednak bardzo smaczny i lepszy niż jego irlandzka wersja.

Alfons - członek rodziny.
W domu przywitali mnie jej rodzice mówiący płynnym angielski (z resztą jak każdy tutaj) i mały pies Alfons. Kiedy powiedziałem im co oznacza imię ich zwierzaka po polsku, to nieco się zdziwili.


***

Wioska rybacka i domek letniskowy

Statki w wiosce rybackiej.

Następnego dnia pojechaliśmy rano za miasto w kierunku północnym. Nie zapamiętałem nazwy miejsc, przez ten pokręcony język, ale jechaliśmy jakieś dobre 2 godziny lub więcej. Najpierw odwiedziliśmy wioskę rybacką, która wygląda przecudnie, choć na ulicach nikogo. Wszyscy pozamykani w ciepłych domach. Morze było nawet z małymi kawałkami lodu. Potem do kolejnej miejscowości pośród iglastych drzew. Jej rodzina ma tam domek letniskowy, który ma chyba z kilkanaście miejsc do spania i zbudował go jej dziadek w czasach młodości. Obok mała szklarnia z pomidorami i drugi miniaturowy domek wraz ze składzikiem. Zobaczyłem też bardzo urokliwie okolice, gdzie cywilizacja balansuje z przyrodą.

Blisko domku letniskowego.

Mały postój na łonie skandynawskiej natury.


Farma

Z domku letniskowego pojechaliśmy na farmę jej wujka, który hoduje świnie. Przyjechaliśmy akurat w momencie, gdy rozładowywano 250 świnek z ciężarówki do budynków. Niestety nie mogę opublikować zdjęć, bo sympatyczny właściciel o to poprosił. Obiecałem mu, to nie wrzucam. Nie będę mu, że tak powiem podkładać świni. Z ciekawych rzeczy, to usłyszałem, że kiedyś zawalił się im dach i mieli wtedy akurat około 1,5 tys. zwierząt u siebie. Ogromne straty, ale jakoś się pozbierali od tamtego czasu.

Co do farmy, to ku własnemu zdziwieniu sam trochę zacząłem się interesować rolnictwem, a właściwie wielkimi gospodarstwami. Uważam, że to niezwykle ciekawe, zobaczyć jak się tworzy żywność i najbardziej  zadziwiające są te olbrzymie, zmechanizowane obiekty. Jako chłopak z miasta ze zdumieniem odkryłem, że niektóre farmy, to właściwie małe fabryki.

Malowidła z poprzedniego stulecia.


Właściciel (wujek) pokazał nam jeszcze swoją posesję obok farmy. W jednym z pomieszczeń na ścianach zachowały się jakimś cudem malunki z 1841 roku. W kuchni pan farmer miał najbardziej poukładaną kolekcję przypraw jaką kiedykolwiek widziałem, ale to pewnie zasługa pani domu.

Dziadkowie

Hanna wraz z jej dziadkami.
Hanna zaplanowała w domu jej dziadków obiadek i składał się on z mięsa, ziemniaków, sałatek. W swoim krótkim życiu wieprzowinę jadłem tysiące razy, ale tak smacznego mięska nie pamiętam. Sekretem sosu był chyba jakiś hinduski sos z nutą chilli. Zdjęć nie ma, bo byłem zbyt głodny by bawić się w hipsterski zwyczaj fotografowania potraw. Na deser lody waniliowe z pieczonymi jabłkami posypane cynamonem.
Nie mogę nie wspomnieć o jednej rzeczy. Dziadkowie Hanny całkiem niedawno (bo już na emeryturze) polecieli pomagać w szkole... w Palestynie. Wyobraźcie sobie dwoje emerytów w okolicach strefy Gazy. Uświadomiłem sobie, że niejeden mój równieśnik(czka) ma mniej energii niż ci staruszkowie. Ich zdaniem bardzo dobrze robię, że jeżdżę po świecie póki jestem młody.

Jeszcze, żeby było ciekawiej... jej dziadek ma facebooka, a w domu na kanapie przeglądają sobie wiadomości na iPadzie. I to wszystko w wieku 86 lat!

Domowa pracownia ikon.
Jakby było mało babcia maluje ikony. I żeby było śmieszniej część z nich powstaje dosłownie tygodniami. Oprócz tego tworzy jeszcze obrazy, które są utkane z kolorowych nici. Zatem niech nikt mi nie mówi, że się nudzi i nie ma co robić. Tych dwoje starszych ludzi zachowuje się tak, jakby nie miało im starczyć życia, na wszystko co chcą zrobić.


Mecz
Zwieńczeniem dnia okazał się mecz Szwecja - Portugalia, który rozgrywany był w Lizbonie.  Skandynawowie wzięli to sportowe wydarzenie na poważnie i przed meczem pokazali dumne intro pełne narodowych symboli takich jak: koniki z Dalarny, znani hokeiści, samochód Volvo, czapka Wikingów, jakaś blondynka, logo Ikei i Pippi Langstrumpf. Ojciec Hanny był tak miły i uraczył mnie lokalnymi piwami. Niestety "nasi" przegrali i na mistrzostwach świata sobie raczej nie pograją. Narodowy bohater Zlatan niestety nie strzelił gola. Na dole filmik z youtube'a ze skrótami meczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz