wtorek, 26 listopada 2013

MISJA TUŁACZ: Perła Bałtyku (Tallinn, Estonia)

W niektórych domach pomieszkują ludzie.

Kopli.

Nie chciałbym tu zostać na noc.

Kanapa, prawie jak nowa.
Mnóstwo tam takich widoków.

Jak już co niektórzy wiedzą przeniosłem się ze Szwecji nieco dalej na wschód tj. do Tallinna. Żeby było śmieszniej miałem przesiadkę dwugodzinną przesiadkę w Rydze, przez co podroż zajęła mi niemal cały dzień. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że popełniłem błąd i trzeba było dobrze poszukać jakiś tanich rejsów na linii Sztokholm - Tallinn, ale teraz już nieco za późno na takie refleksje.

Moja koleżanka Katre odebrała mnie z lotniska i pojechaliśmy do jej mieszkania blisko dzielnicy Pelgulinn. Ciekawie mieszka, bo w okolicy trakcji kolejowych, a te tereny w każdej części Europy mają swój niepowtarzalny klimat.

Nie będę opisywać każdego dnia po kolei, bo chyba taki podział by nic nie wniósł, ale luźno spiszę ogólne wrażenia.

Szybki rzut oka
Estonia wygląda na ciekawy remix skandynawsko-rosyjski. Ludzie ciekawi, mili i zainteresowani kulturą, ale jednocześnie nieco z pozoru chłodni i introwertyczni. Sama stolica niezwykle śliczna i przypomina nieco Wilno, ale w wersji deluxe. Nie dziwię się zachwyconym ludziom, którzy spędzili tu swoją wymianę. Miasto, choć odosobnione od Europy ma duży współczynnik informatyzacji i społeczeństwo jest na wysokim poziomie rozwoju. Zaskakujące, ale ceny w sklepach nie odstępują tym na zachodzie Europy, czego nie można powiedzieć o pensjach.

Perła Bałtyku
Liczne kościoły, cerkiew Aleksandra Nevskiego i gotycki ratusz (rzadkość!) zdobią cudnie starówkę, która jest niemal w każdy weekend miejscem inwazji turystów, głownie z pobliskich Helsinek. Bogaci Finowie przyjeżdżają tutaj w poszukiwaniu uciech, podobnej do rodzimej kuchni, taniej wódki i papierosów. Ja osobiście polecam odwiedzić Tallinn, zwłaszcza zakochanym parom szukającym urokliwego miejsca na weekend.

Przerażająca dzielnica
Plaża na Kopli.


Nieco na obrzeżach miasta znajduje się ciekawe miejsce o nazwie Kopli. Urządziliśmy tam sobie z Katre długi spacer. Jest to dzielnica położona nad morzem, która obecnie jest zrujnowana i niemal całkowicie opuszczona. Część budynków zajmuje biedota, część bezdomni. Sporo tam podobno napadów i kradzieży, a większość budynków prędzej czy później zostaje spalona przez jakąś osobę, która nieumiejętnie ogrzewała pomieszczenia. Wraz z zapadaniem ciemności odczuwałem nie tyle przerażenie, co szczere współczucie w stosunku do ludzi, którzy tam mieszkają. W ostatnich latach miasto ogłosiło przetarg, za śmiesznie niskie tamtejszych gruntów. Po długim czasie całe miejsce zdecydował się kupić pewien Brytyjczyk. Ciekawe co tam powstanie, ale wcale bym się nie zdziwił gdyby za kilka lat postawiono tam luksusową dzielnicę willową.

Zupa z łosia
Jak zwykle ciekawostka: na tallińskiej starówce można spróbować lokalnego rarytasu - zupy z łosia. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji. Sama knajpa tajemnicza i pogrążona w ciemnościach. Słabo oświetlona, jedynie światłem świec i jakiś lampionów. Panuje tam niesamowity, średniowieczny klimat. Nie dostałem nawet łyżki do zupy, bo w tej knajpie (Dragon) się tak nie je. Oprócz zupy z łosia było jeszcze sporo innych rarytasów. W sumie nie wiem, czy to nie banalna pułapka na turystów, ale lokalni mówią, że nie. Zupka smaczna, nieco tłusta i przypomina nieco w smaku i konsystencji leczo. Temat jest w ogóle nieco kontrowersyjny, bo krążą opinie, że na zupę szkoda łosia. Faktycznie ciężko sobie wyobrazić myśliwego rozpruwającego zwierzaka na tak banalne danie.

Zupa z łosia, nie dla łosi.



Na koniec satyryczny klip muzyczny, który tłumaczy pokrótce, jak to jest być Estończykiem. Filmik niesamowicie przypadł mi do gustu, bo widać, że tutejsi mają dystans do siebie samych.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz