Pojechałem z powrotem autobusem do centrum Tallinnu i przez to pół godziny zmarnowane. W końcu na zegarze pojawiła się godzina 11:30, a ja byłem w punkcie wyjścia. Skierowałem się w kierunku stacji kolejowej przemierzając po raz setny starówkę. Dodatkową gorycz powodował fakt, że mieszkanie Katre znajduje się jakieś 10 minut pieszo od stacji, przez co czułem się dodatkowo skompromitowany. Niepotrzebnie tak wcześnie się budziłem skoro nic z tego nie wyszło.
Ryga jak zwykle piękna nocą. |
W autobusie, darmowa gorąca czekolada w pełni upewniła mnie w przekonaniu, że to był dobry wybór. Jednak gdybym się nie wychłodził rano, to pewnie w ogóle bym nie docenił autokarowego komfortu. Do Rygi przyjechałem o godzinie 18:00 i poczułem się nieco bardziej swojsko. Ostatni raz byłem tutaj w 2,5 roku temu przed przeprowadzką do Stambułu. Wieczór zapowiadał się pogodnie, ale oczywiście życie bywa zaskakujące.
![]() |
Mapa dotychczasowej podróży. |
Po sprawdzeniu rozkładu pociągów okazało się, że nie mam za wiele czasu i wkrótce odjeżdża ostatni w kierunku osiedla mojej hostki. Rzuciłem się do wyjścia. Miałem 15 minut by dobiec do dworca i kupić bilet co się udało. Nieco się spociłem, ale poczułem małą ulgę po zajęciu miejsca w wagonie. Ulgę i zmęczenie. Co wiecej czułem się już nieco jak kawał żula, bo nie prałem ubrań od jakiegoś tygodnia. No, ale to już standard podróży: komuś zepsuje się pralka, ktoś nie ma, a najbliższa pralnia na drugim końcu miasta za równowartość ubrań. Znużenie tym dniem wkrótce mnie uśpiło.
Piękna panorama. |
- Nie zabijaj mnie, ale jestem na innej stacji - rozpocząłem rozmowę.
Dziewczyna była wyrozumiała i kazała się nie oddalać, a ona mnie jakoś znajdzie. Co prawda nie miała GPSa, ale jakoś znajdzie. Spojrzałem na wyświetlacz. Stan baterii telefonu wynoszący 35%, nie polepszył mojego samopoczucia. Po pół godzinie czekania okazało się, że Samanta mnie nie znajdzie, bo nie wie gdzie ta stacja kolejowa się znajduje. Cóż, ja też nie wiedziałem... Jakiś życzliwy Łotysz na tej stacji pomógł mi ogarnąć sytuację. Zadzwonił do Samanty i powiedział, że wsadzi mnie w pociąg w przeciwną stronę. Za jakieś 10 minut faktycznie przyjechał skład w kierunku Rygi. Wsiadłem do wagonu i oczywiście błyskawicznie pojawił się konduktor. Biletu brak. Łotewskiej waluty też. I języka, bo po łotewsku czy rosyjsku się nie dogadałem. Jakaś kobiecina mnie jednak wyratowała i przetłumaczyła mu co zaszło. W końcu konduktor się zlitował i nie chciał nawet brać euro.
Gdy wysiadłem na stacji Zolitude (czyli tej właściwej) Samanty nie było. Pojawiła się po moim smsie i zabrała do domu pokazując po drodze zawaloną halę Maximy. Cóż za dziwny dzień.
Oczywiście teraz się śmieję z tej sytuacji, ale wtedy było mi centralnie nie do śmiechu. Ciąg dalszy niebawem.