11.04.2014
Chyba mogę zapomnieć o obcisłych gatkach i pelerynie, bo dziś rano
odzyskałem czucie. Boli przy każdym kroku, jak jasna cholera, ale przynajmniej
jestem na znanym podwórku. Chryste, ale to był poroniony pomysł z tym wulkanem.
Chyba czas przejść na turystyczną emeryturę. Jak wrócę stąd żywy to przestawię
się na hotele, plaże i drinki. Muszę tylko zatrudnić kogoś, kto będzie mnie
tłukł po łbie za każdym razem, jak zacznę się zastanawiać nad powrotem do
kariery poszukiwacza przygód.
12.04.2014
Altagracia - Granada
O świcie przypłynęliśmy promem do Granady, gdzie Dawid zakochał się w
casillos. Do tego stopnia, że samemu pochłonął osiem porcji tej tortilli z
serem i cebulką, i jeszcze strofuje mnie, co to znaczy, że mi wcale ta potrawa
nie przypadła do gustu. Sorry, ale tym razem wybiorę hot-doga. Po prawie dwóch
tygodniach próbowania lokalnych specjałów jedna bułka z parówką honoru mi nie
splami. Zresztą to też amerykański wynalazek.
Granada - Managua - Leon
Obudziłem się czując, że płonę. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca,
ale znamienitą część mojego ciała toczył wampirzy jad. Ugryzienia miałem na
stopach, łydkach, dłoniach, ramionach, plecach i na szyi. Naliczyłem w sumie
trzynaście punktów zapalnych, a każdy sprawiał, że aż mnie skręcało.
Okej, wiem co myślicie. Facet dwa dni temu omal nie spieprzył się z
wulkanu, a tu płacze, że pogryzło go parę komarów. Powiem wam, jak to działa.
Za dnia mogę być żarty do woli i zwyczajnie to ignorować. Poswędzi to poswędzi
i w końcu przestanie. Ale przez sen jestem delikatny jak dziecko. Zanim rozbudzę
się na tyle, by wyprzeć ze świadomości fakt istnienia pogryzionych części
ciała, cierpię katusze powstrzymując się przed drapaniem. Zresztą, na litość
boską, trzynaście ukąszeń?
Żeby nie było, że tylko ja jestem tak smakowity: Dawida też zaatakowały w
nocy komary. Ale on jak śpi to można by jeździć po nim walcem, a i tak się nie
obudzi. Chętnie przehandlowałbym za tę umiejętność jakiś własny talent. Tylko
wpierw musiałbym taki odkryć.
14.04.2014
Leon - Samotillo - Amatillo
Ten dzień zaczął się od najbardziej przykrego śniadania, jakie kiedykolwiek
zaserwowano mam w hotelu. Okej, zdarzały się już zimne tosty czy płatki bez
mleka, często też tego śniadania wcale nie było, ale jak obiecano nam, że o
ósmej będą naleśniki to doprawdy nie spodziewaliśmy się, że po przeszło
kwadransie oczekiwania przy stole obsługa wskaże nam kuchnię i zasugeruje, że
mamy radzić sobie sami. Jak przystało na dżentelmenów, poczekaliśmy więc wpierw
aż jakaś pani pierwsza przygotuje ciasto, a dysponując już gotowym półproduktem
i tak poprzestaliśmy na jednym naleśniku, który rozdziobaliśmy na patelni na
drobne kawałeczki. Żeby nie trzeba było go kroić, oczywiście.
Posileni i z zapasem energii na cały dzień udaliśmy się do punktu
turystycznego, by dowiedzieć się w nim, że dziś na żadne bezpośrednie autobusy
do Salwadoru nie dostaniemy już biletów. Jako że z kryzysowymi sytuacjami
radzimy sobie świetnie, marudziliśmy sprzedawcy tak długo, aż w końcu podzwonił
po dworcach i ułożył nam alternatywny plan podróży komunikacją podmiejską. W
ten sposób wycieczka z punktu A do punktu B wzbogaciła się o przesiadki w
punktach A1, A2, A3 i A4, ale ostatecznie osiągnęliśmy swój cel. A był nim
przejazd przez cały Honduras, najniebezpieczniejsze państwo Ameryki Północnej.
Mógłbym was zanudzać szczegółami, jak to okradli Dawida, a mnie dźgnęli
nożem, gdyby nie to, że nic takiego się nie stało. Prawdę mówiąc, poza
dworcami, kilometrami dróg i wszechobecnym syfem, to nic nie widzieliśmy. No
może jeszcze dużo wojskowych, którzy dbają, by chociaż główne węzły
komunikacyjne w kraju były wolne od ataków lokalnych bojówek.
Wspomniałem o syfie, rozwinę więc nieco ten temat. W Nikaragui pojemniki do
segregowania śmieci stoją na każdym większym placu, a nawet w zapyziałych
wioskach na słupach wiszą prośby o zachowanie czystości. W Hondurasie, dla
kontrastu, o porządek nie dba nikt. Ludzie wyrzucają na ulice wszystko, od
papierków począwszy, a skończywszy na zwyczajnym złomie. Najwięcej śmieci
ląduje w rowach przy głównych trasach, bowiem pasażerowie autobusów żrą w nich
na potęgę, a wszystkich opakowań pozbywają się przez okna. Wśród nich królują
zaś foliowe woreczki, w które pakuje się dosłownie wszystko, łącznie z
napojami.
pupusas, czyli placki z zapiekanym serem |
Do przejścia granicznego z Salwadorem dotarliśmy pod wieczór, uznaliśmy
więc, że zaraz po odprawie znajdziemy sobie jakiś kąt do spania, by nie włóczyć
się po nocy po już mniej strzeżonej okolicy. Widzicie, jacy potrafimy być
rozsądni? Wyboru specjalnie nie mieliśmy, zapukaliśmy więc w okute blachą wrota
jedynego hotelu w całej okolicy. Właścicielka przybytku chyba nie spodziewała
się gości, bo dopiero po paru ładnych minutach usłyszeliśmy dźwięk odsuwania
się ciężkich zasuw. Hotel La Esperanza strzeżony był jak bunkier.
Oprócz nas i zaszytej gdzieś rodziny nieco nawiedzonej pani, w całym
budynku nie było żywej duszy. Taki stan musiał tu trwać już od dłuższego czasu,
na meblach zebrała się bowiem zauważalna warstwa kurzu, a pod prysznicami
rozpięte były pajęczyny. To dziwne
uczucie przechadzać się samemu po hotelu pełnym pustych pomieszczeń. Nie żeby
był to zaraz Overlook ze Lśnienia, ale też wchodził na psychikę. Głównie
dlatego, że nie było w nim chyba żadnej równej powierzchni. Sufit pod dziwnym
kątem czy ściany, które nie widziały poziomicy to jeszcze nic niezwykłego, ale
podłoga, po której można by zjeżdżać na desce, szeroki na metr korytarz, który
gdyby przy jednej ze ścian napełnić wodą do 20 cm, przy drugiej byłby jeszcze
suchy i schody naprzemian śmiesznie niskie i za wysokie, to już coś raczej
rzadko spotykanego. Od samego patrzenia może się zakręcić w głowie.
Cóż, idę spać. Może nie będzie straszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz