Gościnnie zamieszczam w częściach relację mojego znajomego Tomka, z wyprawy do Ameryki. Enjoy!
2.04.2014
Bydgoszcz - Berlin - Madryt
Nie każda przygoda zaczyna się jak filmy Hitchcocka. Jasne, dobrze jest na
początku wciągnąć czymś czytelnika, ale opis tego, jak ktoś się pakuje, wsiada
w autobus, pociąg czy samolot i telepie tak następnie przez niezliczoną liczbę
godzin, nie jest zbyt porywający. A tak przecież zaczyna się większość podróży.
Nawet te suto przyprawiane zmyślonymi historyjkami cierpią często na ten
syndrom. Ba, nawet te całkiem fikcyjne! Zanim coś się zaczęło dziać we
"Władcy", ile czasu musiało upłynąć? Już nie wspominając o tym, że
kilka pierwszych stron zajmuje opis dziury...
Nasza podróż też nie zaczęła się od trzęsienia ziemi. Jednak jeszcze w
trasie pomiędzy Poznaniem i Berlinem dowiedzieliśmy się, że portal, przez który
zarezerwowaliśmy sobie większość hoteli, ot tak anulował wszystkie nasze
rezerwacje. Dla nas to była dość wstrząsająca wiadomość, bo oznaczało to, że
lecimy w ciemno, nie wiedząc gdzie i czy w ogóle będziemy gdzieś spali. No, ale
czy kiedykolwiek wszystko poszło po naszej myśli?
3.04.2014
Madryt - Panama City
Na przystanku autobusowym przed lotniskiem w Panamie poznaliśmy Ewę, przez
którą już pierwszego dnia pobytu na obcym kontynencie nasze wydatki niemal
dwukrotnie przekroczyły zakładaną normę. Zamiast znaleźć sobie możliwie
najtańszą - uwaga - dziurę, zgodziliśmy się eskortować ją do hotelu na drugim
końcu miasta. Bo noc, dzicz, niebezpieczeństwo, samotna białogłowa i tak dalej.
A że było już późno i niespecjalnie mieliśmy się gdzie podziać, zostaliśmy już
tam, gdzie ona, płacąc po 18 USD za zwykłe łóżka w sześcioosobowym dormitorium.
Ech, podróże z kobietami zawsze się komplikują...
4.04.2014
Panama City
Podróżując z ograniczonym budżetem należy być kreatywnym. Uznaliśmy więc
rano, że skoro już tyle zapłaciliśmy za nocleg, nieco przedłużymy sobie dobę
hotelową. Nieco, czyli o jakieś dwanaście godzin.
Po porannym wymeldowaniu podrzuciliśmy nasze bagaże do hotelowej
przechowalni i, jak gdyby nigdy nic, poszliśmy zwiedzać miasto. Zobaczyliśmy
Kanał Panamski, Most Ameryk i jeszcze mnóstwo innych zakątków, pokonując po
drodze tyle kilometrów, że chyba narobiłem sobie pęcherzy. Gdy wieczorem
wróciliśmy po bagaże do hotelu, wykąpaliśmy się raz jeszcze zakradając do
łazienek, a parę ostatnich godzin przed odjazdem do Kostaryki spędziliśmy
wylegując się na ogólnodostępnej kanapie. W ten sposób koszta noclegu wydały
się nam nieco bardziej uzasadnione.
5.04.2014
Panama City -
San Jose
Obawiałem się, że blisko szesnastogodzinna podróż do stolicy Kostaryki
będzie drogą przez mękę, tymczasem przespałem w nocy niemal cały odcinek z
Panama City do granicy. Dopiero tam zaczęło robić się ciekawie, bo podróż przez
Amerykę Środkową to niekończące się kontrole. Wszyscy pasażerowie traktowani są
jak potencjalni przemytnicy, co oznacza godziny spędzone na okazywaniu
dokumentów, przeszukiwaniu bagażu i odpowiadaniu na szczegółowe pytania
dotyczące podróży.
Procedura wygląda mniej więcej tak: autokar zatrzymuje się przed punktem
migracyjnym, gdzie wszyscy prowadzeni są do zamkniętego pomieszczenia, w którym
grupa uzbrojonych po zęby żołnierzy z psami przeszukuje na wyrywki torby
podróżnych. Po wstępnej kontroli turyści ustawiają się w niemożliwie długiej
kolejce po tzw. departure card. Ze świstkiem, w którym odpowiedzieć trzeba na masę
pytań dotyczących celu, powodu i sposobu podróży, trzeba ustawić się w drugiej
kolejce, do okienka, przy którym urzędnik wbijający pieczątkę do paszportu i
tak zada te same pytania, obrzucając deklarację tylko przelotnym spojrzeniem.
Już z pieczątkami i pod eskortą policji podróżni prowadzeni są do drugiego
punktu kontrolnego, w którym znowu czeka ich uzupełnianie dokumentów,
legitymowanie się paszportami i odpowiadanie na dziesiątki pytań. Po dokonaniu
formalności i przed powrotem do autokaru wszyscy zamykani są w klatce,
dosłownie, otoczonej stalowymi prętami, drutem kolczastym i szwadronem
mundurowych. I znowu zaczyna się bebeszenie bagaży, na wypadek gdyby kilkunastu
urzędników, wojskowych, policjantów i psów tropiących coś do tej pory
przeoczyło. Trochę paranoja, no nie?
6.04.2014
San Jose -
Los Chilles - San Carlos
Pora na pierwszy raport zdrowotny. Zacznę go od złotej myśli, że sam ból
nie jest zły, gorzej jest się od niego odzwyczaić. Przekonałem się o tym na
własnej skórze, gdy dwa dni temu porobiły mi się pęcherze. Dopóki zmuszałem się
do ruchu, wszystko było ok, nawet po tym jak jeden z tych pęcherzy mi pęknął.
Ale stanąć na obolałych nogach po tym, jak już pozwoliło się nogom trochę
odpocząć, to najgorsza tortura, jaką można sobie w tym stanie zaserwować.
Czemu, na litość boską, mam tak delikatne stopy! Rodzice trzymali mnie za nie
zanurzając w Styksie?
Z Dawidem też nie jest lepiej. Podczas podróży autokarem obsypało go
bąblami przypominającymi ukąszenia komara, ale ponoć jeszcze bardziej piekącymi.
Ślady ma wszędzie od brwi, przez ręce, brzuch i kolana, po stopy, które na
domiar złego spuchły mu jak balony. Od wczoraj sytuacja się jeszcze zaogniła,
bo placki na nogach zaczęły się powiększać, nie wiadomo czy same z siebie, czy
na skutek drapania. Postanowiliśmy tego nie bagatelizować i jak tylko
dostaliśmy się do San Carlos (jesteśmy już w Nikaragui!) zaczęliśmy szukać
lekarza.
Na przejściu granicznym spotkaliśmy Nelly, francuską lekarkę, która
wprawdzie przejęła się stanem Dawida, ale nie miała pojęcia co może mu dolegać.
Poradziła mu tylko, by jak najszybciej skonsultował to z miejscowym medykiem,
napędzając w ten sposób mojemu towarzyszowi jeszcze więcej strachu. Godzinę
później znaleźliśmy się w szpitalu.
- Równie dobrze mógłbym iść do szamana - po krótkiej wizycie Dawid
skwitował pobyt w placówce. Na miejscu pobrano mu wprawdzie krew, badanie to
jednak niczego nie wykryło, a dwudziestoparoletnia pani doktor nie miała
pojęcia, co może być przyczyną dolegliwości mojego kompana. Wręczyła mu tylko
maść i tabletki o bliżej nieznanych właściwościach, i poradziła - zaskakujące -
by tak się nie drapał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz