W związku z tym, że robię porządek na swoim dysku znalazłem coś ciekawego. Wizyta w radiu zaowocowała ciekawą rozmową z redaktorem Tomaszem Kaźmierskim. Audycję "Na Szlaku" polecam każdemu amatorowi lokalnych i dalszych podróży! Link do odsłuchania poniżej. Trochę przynudzałem, ale parę rodzynków, ciekawostek jest!
poniedziałek, 16 grudnia 2013
czwartek, 5 grudnia 2013
MISJA TUŁACZ: chwila spokoju u babci (Różanystok, Polska)
Babcia dzwoni. |
Do babci przyjechałem w nocy, a że lubię robić żarty, więc jej o tym wcześniej nie powiadomiłem. Niestety żart nieomal obrócił się przeciwko mi, gdy babcia nie chciała mi otworzyć drzwi. W końcu była pierwsza w nocy i mogłem być potencjalnym złodziejem. Tylko po co włamywacz miałby dzwonić?
W miejscowości babci mieszka może max z 200 osób. Dobre miejsce na odrobinę ukojenia po włóczeniu się. Żołądek na babcinej kuchni też wrócił do normy, po nieregularnym żywieniu.
To może 1/3 zapasów babci! |
Mimo, że jak zwykle jestem w biegu, postanowiłem stanowczo, że zostanę z babcią jakieś kilka dni. W ostatnich latach nie miałem dla niej zbyt wiele czasu, a przecież nie wiadomo, kiedy babcia zejdzie z tego świata. Może widzę ją ostatni raz? W ogóle dziwi mnie, że tylko starsi ludzie mówią otwarcie o śmierci. Co jak co, ale tego akurat możemy być pewni. Zatem nie widzę tu żadnej kontrowersji. Tym bardziej, że właśnie z babcią rozmawiam o śmierci otwarcie.

Babcia, ma już 87 lat, ale trzyma się lepiej niż niejedna 60-latka. Ludzie ze wschodu są bez wątpienia silniejsi. Mimo bolącej nogi i szalejącego orkanu odprowadziła mnie na stację. Moja mała bohaterka.

Babcia, ma już 87 lat, ale trzyma się lepiej niż niejedna 60-latka. Ludzie ze wschodu są bez wątpienia silniejsi. Mimo bolącej nogi i szalejącego orkanu odprowadziła mnie na stację. Moja mała bohaterka.
![]() |
Babcia odprowadza mnie na stację kolejową. |
![]() |
mapa podróży |
niedziela, 1 grudnia 2013
MISJA TUŁACZ: U Samanty (Ryga, Łotwa)
Piszę już z małym opóźnieniem,co się działo dalej w Rydze. Właściwie nie planowałem tam zostać dłużej, niż dwa dni, ale już niejednokrotnie w podróży okazywało się, że plany sobie, a życie sobie.
Maxima
Po feralnej historii z pociągiem znalazłem się jednak w mieszkaniu mojej hostki Samanty. Zbiegi okoliczności bywają w moim życiu dosyć częste i akurat odwiedziłem ją w momencie, gdy obok jej bloku runęła hala Maxima. Nie wiem czy słyszeliście o tej sprawie, ale na całej Łotwie było o niej głośno. Jeden z lokalnych supermarketów zawalił się 24 listopada powodując śmierć 51 osób (a potem również 3 strażaków podczas akcji ratunkowej). Przyczyny tragedii nie są jeszcze znane, ale rozpatruje się trzy wariaty, wliczając w to wadliwy nadzór budowlany. Jednym ze skutków, po za kilkoma dniami żałoby, dymisją premiera, czy spadkiem cen okolicznych gruntów, był też niewątpliwie burzliwy dialog w mediach, który przypominał ten, po "naszej" zawalonej hali na Śląsku w 2006.
Miejsce tragedii. |
W katastrofie zginęło wiele mieszkańców osiedla Zolitude, którzy robili akurat zakupy po pracy. |
Linda
Jako, że życie nie jest smutne, ale obfituje też w pozytywne akcenty. W Rydze ponownie spotkałem się z Lindą - swoją dawną koleżanką, z którą studiowałem na wymianie na Słowacji. Niestety nie mogła mnie gościć z powodu remontu swojego mieszkania i w ramach "przeprosin" zabrała mnie na sushi do niesamowicie dobrej knajpki. Uparła się, że nadal w pewien sposób jestem jej gościem. Polecam zupę z ośmiornicy!
Pyszna zupka z ośmiornicy. |
Gościnna Linda. |
Riga Cool Times
Czas mojego pobytu w Rydze pokrył się z kampem Couch Surfingu, o nazwie Cool Riga Times. Nie jestem pewien, ale to już chyba trzecia edycja tej imprezy. Samych zainteresowanych było ponad 200 osób, ale nie mam pojęcia ile finalnie zleciało się do Rygi. Sam nie wiązałem z tym eventem za wiele emocji, zwłaszcza, że nie zapisałem się zawczasu na sauna party.
Samanta w kolejne dni, oprócz mnie, gościła też dwóch Belgów. Belgowie, trzeba przyznać mieli jaja. Przylecieli na ten ryski festiwal i... zorganizowali swoje własne, konkurencyjne spotkania w ramach niego. To się nazywa niderlandzka inwazja. Oprócz swoich planów podbojowych przywieźli też masę belgijskich czekoladek, holenderskiego sera i trufle, których smaku nigdy nie zapomnę. Weekend zaowocował paroma nocnymi wypadami na miasto i powrotami do domu nad ranem.
Samanta w kolejne dni, oprócz mnie, gościła też dwóch Belgów. Belgowie, trzeba przyznać mieli jaja. Przylecieli na ten ryski festiwal i... zorganizowali swoje własne, konkurencyjne spotkania w ramach niego. To się nazywa niderlandzka inwazja. Oprócz swoich planów podbojowych przywieźli też masę belgijskich czekoladek, holenderskiego sera i trufle, których smaku nigdy nie zapomnę. Weekend zaowocował paroma nocnymi wypadami na miasto i powrotami do domu nad ranem.
Na koniec kilka fotek oddających klimat tamtych dni. Spędziłem tam wiele naprawdę szczęśliwych chwil i nie przypuszczałem wcześniej, że Ryga będzie tak fascynująca. Wygląda na to, że nie liczy się gdzie jesteśmy, ale z kim jesteśmy.
Ryska ulica. No photoshop. |
Panorama Rygi. |
Samanta. |
Panorama Rygi. |
Samanta. |
Lokalny street art. |
Belg nr 1 - Steyn z koleżanką i ja forever alone. |
Belg nr 2 - Patrick. |
Finalnie opuściłem Łotwę z bardzo mieszanymi uczuciami, bo bardzo chciałem zostać, ale sprawy organizacyjno-rodzinne ciągnęły mnie na chwilę do Ojczyzny.
Jak opuściłem Rygę? Jak to zwykle bywa: głupi ma szczęście. Moja hostka Samanta pomogła mi znaleźć Polkę Agnieszkę, która akurat wracała do Warszawy. Nie mogłem lepiej trafić na podwózkę do kraju. Tym bardziej, że omijałem Litwę, za którą średnio przepadam.
O tym napiszę w następnym poście.
piątek, 29 listopada 2013
MISJA TUŁACZ: Zły dzień (Ryga, Łotwa)
Pojechałem z powrotem autobusem do centrum Tallinnu i przez to pół godziny zmarnowane. W końcu na zegarze pojawiła się godzina 11:30, a ja byłem w punkcie wyjścia. Skierowałem się w kierunku stacji kolejowej przemierzając po raz setny starówkę. Dodatkową gorycz powodował fakt, że mieszkanie Katre znajduje się jakieś 10 minut pieszo od stacji, przez co czułem się dodatkowo skompromitowany. Niepotrzebnie tak wcześnie się budziłem skoro nic z tego nie wyszło.
Ryga jak zwykle piękna nocą. |
W autobusie, darmowa gorąca czekolada w pełni upewniła mnie w przekonaniu, że to był dobry wybór. Jednak gdybym się nie wychłodził rano, to pewnie w ogóle bym nie docenił autokarowego komfortu. Do Rygi przyjechałem o godzinie 18:00 i poczułem się nieco bardziej swojsko. Ostatni raz byłem tutaj w 2,5 roku temu przed przeprowadzką do Stambułu. Wieczór zapowiadał się pogodnie, ale oczywiście życie bywa zaskakujące.
![]() |
Mapa dotychczasowej podróży. |
Po sprawdzeniu rozkładu pociągów okazało się, że nie mam za wiele czasu i wkrótce odjeżdża ostatni w kierunku osiedla mojej hostki. Rzuciłem się do wyjścia. Miałem 15 minut by dobiec do dworca i kupić bilet co się udało. Nieco się spociłem, ale poczułem małą ulgę po zajęciu miejsca w wagonie. Ulgę i zmęczenie. Co wiecej czułem się już nieco jak kawał żula, bo nie prałem ubrań od jakiegoś tygodnia. No, ale to już standard podróży: komuś zepsuje się pralka, ktoś nie ma, a najbliższa pralnia na drugim końcu miasta za równowartość ubrań. Znużenie tym dniem wkrótce mnie uśpiło.
Piękna panorama. |
- Nie zabijaj mnie, ale jestem na innej stacji - rozpocząłem rozmowę.
Dziewczyna była wyrozumiała i kazała się nie oddalać, a ona mnie jakoś znajdzie. Co prawda nie miała GPSa, ale jakoś znajdzie. Spojrzałem na wyświetlacz. Stan baterii telefonu wynoszący 35%, nie polepszył mojego samopoczucia. Po pół godzinie czekania okazało się, że Samanta mnie nie znajdzie, bo nie wie gdzie ta stacja kolejowa się znajduje. Cóż, ja też nie wiedziałem... Jakiś życzliwy Łotysz na tej stacji pomógł mi ogarnąć sytuację. Zadzwonił do Samanty i powiedział, że wsadzi mnie w pociąg w przeciwną stronę. Za jakieś 10 minut faktycznie przyjechał skład w kierunku Rygi. Wsiadłem do wagonu i oczywiście błyskawicznie pojawił się konduktor. Biletu brak. Łotewskiej waluty też. I języka, bo po łotewsku czy rosyjsku się nie dogadałem. Jakaś kobiecina mnie jednak wyratowała i przetłumaczyła mu co zaszło. W końcu konduktor się zlitował i nie chciał nawet brać euro.
Gdy wysiadłem na stacji Zolitude (czyli tej właściwej) Samanty nie było. Pojawiła się po moim smsie i zabrała do domu pokazując po drodze zawaloną halę Maximy. Cóż za dziwny dzień.
Oczywiście teraz się śmieję z tej sytuacji, ale wtedy było mi centralnie nie do śmiechu. Ciąg dalszy niebawem.
środa, 27 listopada 2013
MISJA TUŁACZ: Fotki z Perły Bałtyku (Tallinn, Estonia)
Dorzucam nieco więcej fotek z Tallinna, z Estonii, jako że miło wspominam.
Podobno, to właśnie jest estoński styl. |
Kama - tradycyjny napój, czyli kefir i borówki. |
Hipster klatka |
Katre gra na wiolonczeli. |
dworzec kolejowy |
trochę splendoru |
sporo tam centrów hadlowych |
otoczona murem starówka jest przecudna |
Porsche pod kościołem, a co! |
Trzeba uważać! :P |
Katre wysłuchuje moich arcyciekawych historyjek. |
I jako, że lubię specyficzny humor, to dodaję linka do estońskich klimatów: http://www.cda.pl/video/33571a7/Nietypowe-zawody-plywackie
wtorek, 26 listopada 2013
MISJA TUŁACZ: Perła Bałtyku (Tallinn, Estonia)
W niektórych domach pomieszkują ludzie. |
Kopli. |
Nie chciałbym tu zostać na noc. |
Kanapa, prawie jak nowa. |
Mnóstwo tam takich widoków. |
Jak już co niektórzy wiedzą przeniosłem się ze Szwecji nieco dalej na wschód tj. do Tallinna. Żeby było śmieszniej miałem przesiadkę dwugodzinną przesiadkę w Rydze, przez co podroż zajęła mi niemal cały dzień. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że popełniłem błąd i trzeba było dobrze poszukać jakiś tanich rejsów na linii Sztokholm - Tallinn, ale teraz już nieco za późno na takie refleksje.
Moja koleżanka Katre odebrała mnie z lotniska i pojechaliśmy do jej mieszkania blisko dzielnicy Pelgulinn. Ciekawie mieszka, bo w okolicy trakcji kolejowych, a te tereny w każdej części Europy mają swój niepowtarzalny klimat.
Nie będę opisywać każdego dnia po kolei, bo chyba taki podział by nic nie wniósł, ale luźno spiszę ogólne wrażenia.
Szybki rzut oka
Estonia wygląda na ciekawy remix skandynawsko-rosyjski. Ludzie ciekawi, mili i zainteresowani kulturą, ale jednocześnie nieco z pozoru chłodni i introwertyczni. Sama stolica niezwykle śliczna i przypomina nieco Wilno, ale w wersji deluxe. Nie dziwię się zachwyconym ludziom, którzy spędzili tu swoją wymianę. Miasto, choć odosobnione od Europy ma duży współczynnik informatyzacji i społeczeństwo jest na wysokim poziomie rozwoju. Zaskakujące, ale ceny w sklepach nie odstępują tym na zachodzie Europy, czego nie można powiedzieć o pensjach.
Perła Bałtyku
Liczne kościoły, cerkiew Aleksandra Nevskiego i gotycki ratusz (rzadkość!) zdobią cudnie starówkę, która jest niemal w każdy weekend miejscem inwazji turystów, głownie z pobliskich Helsinek. Bogaci Finowie przyjeżdżają tutaj w poszukiwaniu uciech, podobnej do rodzimej kuchni, taniej wódki i papierosów. Ja osobiście polecam odwiedzić Tallinn, zwłaszcza zakochanym parom szukającym urokliwego miejsca na weekend.
Przerażająca dzielnica
Plaża na Kopli. |
Nieco na obrzeżach miasta znajduje się ciekawe miejsce o nazwie Kopli. Urządziliśmy tam sobie z Katre długi spacer. Jest to dzielnica położona nad morzem, która obecnie jest zrujnowana i niemal całkowicie opuszczona. Część budynków zajmuje biedota, część bezdomni. Sporo tam podobno napadów i kradzieży, a większość budynków prędzej czy później zostaje spalona przez jakąś osobę, która nieumiejętnie ogrzewała pomieszczenia. Wraz z zapadaniem ciemności odczuwałem nie tyle przerażenie, co szczere współczucie w stosunku do ludzi, którzy tam mieszkają. W ostatnich latach miasto ogłosiło przetarg, za śmiesznie niskie tamtejszych gruntów. Po długim czasie całe miejsce zdecydował się kupić pewien Brytyjczyk. Ciekawe co tam powstanie, ale wcale bym się nie zdziwił gdyby za kilka lat postawiono tam luksusową dzielnicę willową.
Zupa z łosia
Jak zwykle ciekawostka: na tallińskiej starówce można spróbować lokalnego rarytasu - zupy z łosia. Nie mogłem nie wykorzystać takiej okazji. Sama knajpa tajemnicza i pogrążona w ciemnościach. Słabo oświetlona, jedynie światłem świec i jakiś lampionów. Panuje tam niesamowity, średniowieczny klimat. Nie dostałem nawet łyżki do zupy, bo w tej knajpie (Dragon) się tak nie je. Oprócz zupy z łosia było jeszcze sporo innych rarytasów. W sumie nie wiem, czy to nie banalna pułapka na turystów, ale lokalni mówią, że nie. Zupka smaczna, nieco tłusta i przypomina nieco w smaku i konsystencji leczo. Temat jest w ogóle nieco kontrowersyjny, bo krążą opinie, że na zupę szkoda łosia. Faktycznie ciężko sobie wyobrazić myśliwego rozpruwającego zwierzaka na tak banalne danie.
Zupa z łosia, nie dla łosi. |
Na koniec satyryczny klip muzyczny, który tłumaczy pokrótce, jak to jest być Estończykiem. Filmik niesamowicie przypadł mi do gustu, bo widać, że tutejsi mają dystans do siebie samych.
poniedziałek, 25 listopada 2013
MISJA TUŁACZ: Akcja w szkole (Gavle, Szwecja)
Dzięki zaradności Hanny zostałem zaproszony do jej szkoły, aby poprowadzić z dzieciakami krótkie warsztaty na temat graffitti. Sam fakt, że w liczącej 28 uczniów klasie, może 6 maksymalnie była biała, nieco mnie zadziwił. Każdy z dzieciaków miał dosłownie inne rysy twarzy: od Latynosów, przez Hindusów, Turków, Afrykanów (z każdej części), po Azjatów w chińskim wydaniu. Delikatnie mówiąc, dziwna sytuacja i nawet wytłumaczyłem wszystkim, że polskie szkoły wyglądają inaczej, tj. bardziej homogenicznie.
małe warsztaty z dzieciakami |
Dzieciaki bardzo spoko, choć niektórzy nieco zbyt naładowani energią. Nie mniej, wysłuchali tego co miałem do powiedzenia i po części teoretycznej, pokazałem im jak używać farby w spraju na dyktach przed szkołą. Co ciekawe, dziewczęta miały dużo większy talent do tagowania, niż chłopacy. Ogólnie motyw warsztatów był taki, że młodzież może wykorzystać swoje talenty w mniej destrukcyjny sposób i coś tym samym w życiu osiągnąć. Przeszła mnie taka refleksja, że zamiast lansować się na facebooku, gdzie to ja nie jeżdżę i jakiego to ja nie mam cudownego życia, mogłem przy okazji w szkole przekazać dzieciakom coś pozytywnego.
Potem na jednym ze szkolnych korytarzy namalowałem kilka twarzy. Ścianę kończyłem następnego dnia nieco wieczorem. Swoją drogą pierwszy raz nie martwiłem się zbytnio doborem kolorów, przez co na jaw wyszedł nieco mój daltonizm. Efekty macie na zdjęciach.
część szwedzkiej klasy |
Przy okazji... Bufet w szkole zasługuje na miano parogwiazdkowej restauracji. Siedem surówek do wyboru robi swoje! Aczkolwiek dla Szwedów to norma. Nawet nie chciałem się dzielić wspomnieniami z moich wypadów do "wielkogarowej kuchni". Polskie stołówki nie są złe, ale zdecydowanie nie pozostawiają szerokiego wachlarzu wyboru dla maruderów.
ścianka na korytarzu w szkole |
Dzień zakończyłem z poczuciem, że zrobiłem coś wartościowego i altruistycznego.
sobota, 23 listopada 2013
MISJA TUŁACZ: Zimno, drogo i cudownie pięknie (Sztokholm, Szwecja)
Pobyt w Szwecji, nie mógłby być kompletny bez wizyty w stolicy, w Sztokholmie. Jak powiedziała Hanna: "jest to jedno z najpiękniejszych miast na świecie". Gdy tam dotarłem pierwsze wrażenie rzeczywiście było niesamowite. Drugim spostrzeżeniem była wszędobylska drożyzna.
Nie powinienem być jednak zaskoczony, bo już dawno zauważyłem pewną zależność. Mianowicie jeśli woda z kranu jest w danym państwie zdatna do picia, to z reguły jest ono stosunkowo drogie. Zdarza się kilka wyjątków, ale generalnie tak to widzę.
Zamek Królewski wygląda tak. |
Nie powinienem być jednak zaskoczony, bo już dawno zauważyłem pewną zależność. Mianowicie jeśli woda z kranu jest w danym państwie zdatna do picia, to z reguły jest ono stosunkowo drogie. Zdarza się kilka wyjątków, ale generalnie tak to widzę.
Zmiana straży przy Zamku Królewskim. |
Szwedzi podobno konsumują najwięcej energii w przeliczeniu na mieszkańca, ale ciężko się dziwić. W domach, które odwiedziłem niektóre lampy i urządzenia są włączone przez całą dobę. Także i w stolicy było widać, ze wiele witryn, wejść i holów, a nawet całych gmachów było bardzo intensywnie oświetlone.
Lansiarskie koszulki. |
Gdy zaczyna się ściemniać, robi się jeszcze piękniej. |
Sztokholm ma też kilka hosteli, które zostały nagrodzone tytułem jednym z najlepszych w Europie. Z ciekawości odwiedziłem kilka. Nie wiem skąd te zaszczyty, bo po za kapitalnym i gustownym wystrojem nie miały w sobie nic specjalnego. Z drugiej strony, nie nocowałem tam, więc do końca nie wiem.
Zamiast pisać, co to nie zwiedziłem wkleję po prostu kilka zdjęć.
W pociągu powrotnym, który notabene był kurewsko drogi, spotkałem o dziwo dwoje Polaków. Co ciekawe, nie przysłowiowi pracownicy ze zmywaka, a ... pracownicy naukowi na uniwerku. Kolejna miła niespodzianka. Ciężarna dziewczyna, której imienia niestety nie pamiętam, przyjechała do Uppsali na "pół roku" i tak już siedzi ponad siedem lat. Aczkolwiek co się dziwić przy naszych zarobkach w PL.
W pociągu powrotnym, który notabene był kurewsko drogi, spotkałem o dziwo dwoje Polaków. Co ciekawe, nie przysłowiowi pracownicy ze zmywaka, a ... pracownicy naukowi na uniwerku. Kolejna miła niespodzianka. Ciężarna dziewczyna, której imienia niestety nie pamiętam, przyjechała do Uppsali na "pół roku" i tak już siedzi ponad siedem lat. Aczkolwiek co się dziwić przy naszych zarobkach w PL.
Sztokholm. Podsumowując... zimno, drogo, ale pięknie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)