środa, 3 września 2014

MISJA TUŁACZ: Negocjacje o czwartej nad ranem 2 (Hyderabad, Indie)

Gdy okazało się, że moja doba hotelowa kończy się o trzeciej nad ranem, po chwili niepotrzebnego gniewu postanowiłem pójść drogą Buddy i nie dać się chciwym Hindusom. Za nic nie chcieli mi pozwolić przespać się do dziewiątej i na nic zdały się argumenty, że wszystkie pokoje i tak stoją puste. Trzecia rano - check out! Toteż jako sprytny Polak, musiałem wymyśleć coś innego.



Tak wyglądal mój ekskluzywny lounge. Szczurów brak. Wiatraki niestety nie działały.

Pyszny obiadek na dworcu - wegeteriańskie birani.


Japończycy na minirowerkach również otrzymali zjebki od pani w żółtym sari.



Tego dnia miałem i tak opuścić miasto i wsiąść do pociągu do Ernakulam. Problem w tym, że odjeżdżał on dopiero w pół do piątej popołudniu. Trzynaście godzin włóczenia się po Hyderabadzie to całkiem sporo, zwłaszcza, że z grubsza już je splądrowałem. Smażące słońce nijak też zachęcało do włóczenia się po ulicach. W końcu wpadłem na pomysł, że mogę się przecież przekimać na dworcu. Nie brzmiało to może super roządnie, ale w końcu chodziło o przemęczenie się jedynie nad ranem, a nie o całą noc spania. Po za tym w Jhansi się udało przespać na dworcu i to przy piszczących szczurach, więc czemu tutaj nie miałoby się udać.

Czego nie wolno w poczekalni.
Stoisko z.... wodą i mlecznymi sokami/napojami.
Tak też zrobiłem... o trzeciej na ranem wymeldowałem się z hotelu, zostawiając na recepcji swój duży plecak, a z małym bagażem udałem się na dworzec. Było zaskakująco chłodno, ale i na to byłem przygotowany, bo zabrałem ze sobą swój dmuchany materac i lekki śpiwór, czyli mój ulubiony sposób na kimanko po za domem. Szybki spacerek na dworzec zabrał mi jedynie 10 minut. Na peronach, ani w gmachu nie znalazłem w miarę zacisznego miejsca, ale o dziwo przy biurach znajdowały się dwie poczekalnie. Jedna oznaczona dla klas Sleeper, a druga dla AC. Wybrałem tę swoja, bo paradoksalnie przeznaczona dla ekonomicznej klasy pasażerów, była lepszą poczekalnią od tej dla klasy klimatyzowanej. Pomimo, że było niesamowicie tłoczno wszedłem do małej hali, w której koczowała grupka może 90 ludzi i w dosłownie dwie minuty rozłożyłem swoje koczowisko (śpiwór i dmuchany materac). Uwielbiam to robić, bo wzbudza to najpierw driwny, małe zamieszanie, wręcz podziw, wśród najbliższego otoczenia pasażerów. Zapadłem ponownie w błogi, słodki sen...

Rozkład jazdy.
Obudził mnie wrzask tuż nad moją twarzą. Okazało się, że ze snu wybudziła mnie krewka stara Hinduska w żółtym sari. Z nerwów zacząłem do niej gadać po polsku, ale ona i tak wrzeszczała mi nad uchem w hindi, więc nic a nic się nie rozumieliśmy. Staruszka była rozgniewana i nie wiem czy powodem było moje spanie na ziemi w poczekalni. Awantura się ciągnęła, tzn. z jej strony, bo ja sobie z krzyków nic nie robiłem. Położyłem głowę na plecaku z krzywym uśmieszkiem patrząc na staruszkę, a to tylko z gniewu uderzała o ziemię miotełką. W końcu poszła. Za chwilę jakiś młody facet przetłumaczył mi, że chodziło o fakt, iż nie zapłaciłem wstępu do poczekalni i nie wpisałem się do wielkiego zakurzonego zeszytu na biurku. Opłatę w wysokości 55 rupii (2,90 zł) uiściłem, jak przystało na porządnego backpackera...

Dziewczyny pomogły znaleźć właściwy wagon, ale wstydziły się aparatu.
Sam zakup biletu do Ernakulam miał też swoją historię. Moja totalna olewka i kompletny brak przygotowania przed podróżą do Indii odbił się czkawką. Nie zarezerwowałem pociągu w porę i dopiero na dwie godziny przed przejazdem okazało się, że mam miejsce. Przez kilka dni oglądałem mało zachęcające miejsce 127 na waiting list. Do ostatniego dnia ( bo bilet nabyłem na tydzień przed odjazdem) byłem jednak przekonany, że biletu nie sprzedam, tylko będę jechać "na janka" i uda mi się załatwić coś u konduktora.

Pociąg do Ernakulam okazał się najdłuższą, ale i najwspanialszą jeśli chodzi o zawiązane przyjaźnie przejazdem, ale o tym innym razem...

Japończyk w poczekalni ze swoim rydwanem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz