środa, 27 sierpnia 2014

MISJA TUŁACZ: Negocjacje o czwartej nad ranem (Hyderabad, Indie)








Gdy wylądowałem nad ranem w Hyderabadzie poczułem się całkowicie obco. Z resztą nie pierwszy raz w Indiach. I to prawda co znajomy powiedział mi przed podróżą. "Niezależnie, gdzie byłeś i czego nie widziałeś, Indie ciebie zaskoczą i minie trochę czasu zanim się do nich przystosujesz."

dworzec w Hyderabadzie
Do tego miasta w samym środku Indii trafiłem bardzo wcześnie rano. Za wcześnie. Bynajmniej dla mnie, bo na zegarku leniwie pojawiała się dopiero czwarta nad ranem. Ja pierd... pomyślałem sobie. Nie miałem zabookowanego żadnego miejsca, ale pomyślałem sobie, że poratuje mnie po prostu jakiś taryfiarz. Mój genialny plan okazał się jednak średni w praktyce... a było to tak:
park w okolicach hotelu

Okolice dworca
Gdy o świcie wyszedłem na plac przed dworcem, na mój widok rzucili się wyrwani ze snu kierowcy małych okurzonych motoriksz. Dwóch z nich przekrzykiwało się cenami, chociaż nie znali nawet miejsca, gdzie chcę jechać. Po chwili zaczęli się szarpać i walczyć o klienta (tj o mnie). Po chwili otępienia ich rozdzieliłem i wybrałem tego pierwszego o "porządnej" twarzy (o ile rikszarz w Indiach może mieć porządną twarz).

Umówiliśmy się, że odpalę mu 200 rupii indyjskich pod warunkiem, że znajdzie mi nocleg za 150-300 rupii. Dla indyjskiego kierowcy moto-pojazdu była to cudowna oferta, a już szczególnie o czwartej nad ranem. Na znak umowy uścisnęliśmy mocno dłonie.

Jednak moja naiwność w negocjacjach szybko zaowocowała żarliwą dyskusją. Kierowca po 2 minutach jazdy zmienił zdanie. Cena niespodziewanie urosła. Złość. Potem opanowanie.
- 200 albo wysiadam!
- Ale sir! ja mam rodzinę!
- Ja też mam! 200!
- W porządku... - odparł smutno taryfiarz, jakbym mu coś zabrał.

W pierwszym hotelu recepcjonista spał na podłodze i powiedział tylko, że wszystkie pokoje są zajęte. Nawet nie wstał z tego koca... Pojechaliśmy dalej. W drugim hotelu, który wyglądał za dobrze aby być tani zawołali 600 rupii. Kierowca stwierdził, że wykonał swoja robotę i chce zapłatę. Jego zdaniem wszystko w mieście jest pewnie zamknięte. Zniecierpliwiłem się po raz drugi już tego ranka:

- Nie znalazłem hotelu tak taniego jak chciałem, więc czemu mam płacić? Umówiliśmy się inaczej.
Okolice hotelu
- Ale sir! Starałem się jak mogłem! - zawył rikszarz.
Starał się jak mógł? Jego zaangażowanie oceniłbym na średnio-umiarkowane. Rikszarz po prostu wyrzucił mnie przy drugim najbliższym hotelu i tyle. Nie dałem za wygraną. Poprosiłem ich o 5 minut zastanowienia...
Wyszedłem na zewnątrz.. Było przyjemnie chłodno i liczyłem, że to świeże powietrze przyniesie również świeże pomysły. Nie przyniosło, więc wróciłem do środka. Niespodziewanie recepcjonista, który okazał się właścicielem, zaproponował mi obniżkę do 300 rupii. Zgodziłem się. Udało się! Niby nadal drogo, ale rikszarz cudem "zrobił robotę". Ucieszyłem się jak głupi z miejsca w świetnym hotelu i z tego, że zapłacę połowę stawki. Kierowca pokiwał z przejęciem głową komentując z hotelarzem, że pewnie jestem jakimś nienormalnym, zachodnim turystą skoro wykłócam się o takie ceny i mam huśtawki nastroju.
Selfie w hotelu. Jest splendor.

***

Parę dni później, gdy zagadałem hotelowego boya o papier toaletowy przypomniał mi, że muszę sie nazajutrz wymeldować o trzeciej nad ranem, chyba że przedłużę pobyt. Najpierw momentalnie zalała mnie złość, ale chwilę potem oprzytomniałem. Po co mam się stresować? Bo to pierwsza taka sytuacja kiedy ktoś chce mnie oszukać, naciągnąć na kasę, okpić? Momentalnie wyluzowałem. Ot taka już indyjska turystyka.

- Dlaczego muszę tak wcześnie? Wszędzie check-out jest o dziewiątej najwcześniej!
- Sir! U nas jest o tej samej porze, co meldunek. - odparł nastoletni pracownik.
- Zameldowałem się później niż trzecia, bo wtedy byłem na dworcu.
- Sir! W zeszycie mam wpisane trzecia rano.
Przemyślałem  szybko sprawę.
- Ok. Wymelduję się nad ranem - wydukałem - jak przechowacie mi duży plecak.
Recepcjonista się zdziwił, ale obiecał przechować bagaż.

***

Hurtownia z herbatą
Patrząc z drugiej strony, to na niewielkiej, zielonej karteczce, która leżała na szafce przy telewizorze było wyraźnie napisane, że doba hotelowa trwa tutaj równe 24 h. , a nie np. do godziny dwunastej następnego dnia. Argumenty mi się skończyły. Szkoda, że znalazłem ten mały kawałek papieru dopiero przy porządkach.

CDN!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz