piątek, 19 września 2014

MISJA TUŁACZ: Najdłuższa podróż pociągiem (Hyderbad, Indie)





Nocna msza.
Kiedy kupowałem bilet na samolot do Malezji nic nie zwiastowało wielkiej zamieszania jakie wkrótce po tym wyniknie. Wtedy po prostu cieszyłem się super okazją. Kilka dni po zakupie, gdy zorientowałem się, że miasto, z którego lecę nie jest 100 km… a 2500 km dalej od Jodhpuru, musiałem diametralnie zmienić swoje plany. Po raz któryś z kolei zalała mnie fala negatywnych emocji w Indiach, ale mogłem być zły tylko na siebie i własną głupotę. Indie przez niespełna tydzień nieraz mocno mnie wkurzyły i zniechęciły. Jednak ilekroć je teraz wspominam, to na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Może jestem pipka i po prostu żal mi dupę ściskał na ogólne ciężkie warunki indyjskie, a może rzeczywiście spotkało mnie kilka niemiłych rzeczy… może i jedno i drugie.

Przed podróżą mala przekąska
Dlatego też podążałem bardzo szybko z Agry na sam dół Indii, co jest dosyć nieroztropne, bo lepiej skupić się na zwiedzaniu północnej albo południowej części kraju. Cóż… człowiek uczy się na błędach.
Gdy znalazłem się w Hyderabadzienadal byłem sporo od celu swojej podróży, a na mój pociąg wyprzedano już wszystkie bilety. Na początku się tym martwiłem, ale potem doszedłem do wniosku, że moje bodajże 179 miejsce na „waiting list” się nie zmieni. Stwierdziłem, że w najgorszym wypadku wskoczę do pociągu i przekoczuję cały pobyt na podłodze. Konduktor, gdy mnie znajdzie zlituje się widząc „białasa” albo w najgorszym wypadku każe sobie dać w łapę, a jako naiwny turysta jakoś się wywinę.

Tak się jednak nie stało, gdyż przed samym odjazdem pociągu, tego samego dnia dowiedziałem się, że o dziwo mam swoje miejsce! Stało się tak dlatego, ponieważ ludzie systematycznie rezygnowali z zakupionych biletów. Tak, aż wreszcie zrezygnowało ich ponad 180, w wyniku czego uzyskałem miejsce.

Typowy widok zza okna.
Za przejazd ponad 1000 km w klasie Sleeper, czyli tej z kuszetkami zapłaciłem około 30 zł. I za to się kocha Indie! Prycze, które z pozoru wyglądają na obskurne są wygodniejsze od jakiejkolwiek opcji kolejowej jakiej kiedykolwiek testowałem. Swoją drogą więcej o klasach w indyjskich pociągach jeszcze napiszę.

Po mojej lewej szefu wszystkich z pielgrzymów.
W pociągu okazało się, że jestem o dziwo chyba jedynym turystą na cały skład 20 wagonów! Czyli było w nim miejsca na co najmniej 1000 osób. Nawet mi wydaje mi się to trudne do przyswojenia, ale liczby nie kłamią.

Tak wyglądało 90% całego składu pociągu.
Pociąg był wypełniony pielgrzymami, którzy łamanym angielskim wyjaśnili mi, że podróżują do „białej świątyni” i jeśli chcę, to mogę pielgrzymować z nimi. Byli przyjaźnie nastawieni i z pomocą jednego z młodych, który wszystko tłumaczył starszyźnie rozmawialiśmy godzinami na przeróżne tematy. Jeden z chłopaków uparł się, że kupi ode mnie polskie monety 2 i 5 zł. Choć chciałem mu je podarować, ten uparł się, że MUSI je kupić i zrobić biznes. Zatem dobiliśmy targu.

Mały i gruby Hindusek, który był guru „mojej” grupy kilkunastu pielgrzymów powiedział mi, że jestem „z nimi” i na znak tej przynależności założył mi na szyję wieniec żółtych kwiatów. Przez moment poczułem się jak na Hawajach, ale tylko do momentu, gdy zza okna do wagonu wpadł smród ala wodociągi.





W nocy ze snu wyrwało mnie coś podłego, niepokojącego i niespodziewanego. Zanim zorientowałem się co się dzieje i odróżniłem jawę od snu w nozdrzach poczułem swąd siwego dymu. Niedobrze! W pociągu wybuchł ogień. Zwlokłem się z mojej górnej pryczy i rozejrzałem się w ciemności. Powietrze wydawało się w miarę czyste, ale w dali wagonu słychać było krzyki. Gdy doszedłem do nikło oświetlonego miejsca… okazało się, że grupa „moich pielgrzymów” rozpaliła ogień na małej blaszanej tacce i odprawiała właśnie jakieś dziwne modły w środku nocy. Przerażające i fascynujące zarazem zjawisko pochłonęło mnie i obserwowałem je z „bezpiecznej odległości”…

Podróż pociągiem z Hyderabadu do Kochi, to jak do tej pory to najdłuższa moja podróż pociągiem w życiu, a może i najbardziej egzotyczna i hipnotyzująca. Półtora dnia w pociągu… a zleciało tak szybko i przyjemnie, że narobiło mi tylko apetytu na naprawdę długą jazdę pociągiem np. tydzień lub dwa. Czas pokaże.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz