Dziewczyna w sari
Wieczorem, gdy w pociągu zrobiło
się cicho, pusto i ciemno czułem, że jestem u kresy podróży. Zza sąsiedniego
przedziału usłyszałem wtedy w ciemności damski głos:
- Hej! Jestem tutaj…
- Hę? – zdziwiłem się.
- Po ile kupiłeś tę samosę?
- Co?
Dopiero po chwili zrozumiałem
skąd dociera głos. Obejrzałem się w tamtą stronę i zobaczyłem dziewczynę siedzącą
po turecku na dolnej pryczy. Siedziała tak w obszernych szatach, które kolorystycznie
przypominały mundur żołnierza Bundeswehry. Wyglądała nieco mistycznie w tym
półmroku w dziwnej pozie. Podróżowała sama, co nieco mnie zdziwiło.
Francesca, bo tak miała na imię
dziewczyna włóczyła się po Indiach przez parę miesięcy, chociaż, jak wspomniała
mieszka od jakiegoś czasu w Jaipurze, gdzie pomaga prowadzić jakiś charytatywny
ośrodek wraz z kawiarnią. Opowiedziała też kilka historii pokrywających się z moim przeczuciem, jak to kilka "ciapatych" chciało ją zgwałcić. Potem długo mówiła o życiu w Neapolu, Rzymie i o swojej rodzinie i pracy.
Czas przy dyskusji minął
niezmiernie szybko i zanim się zorientowaliśmy pociąg dotarł do swej docelowej
stacji. Po wspólnej rozmowie, Francesca i ja przypadliśmy ku sobie i
stwierdziliśmy, że nie musimy się rozdzielać i znajdziemy razem jakiś hotel. W
końcu razem raźniej… Po za tym nie miałem jej serca zostawiać samej bez
pieniędzy na pastwę losu w nieznanych Khajuraho. Karma gdzieś nas potem
wszystkich dopadnie...
Gdy tylko wyszliśmy na peron
dopadło nas kilku hotelarzy i riksiarzy, którzy nie odstępowali nas na krok. Jeden
z nich oferował podejrzanie dobrą ofertę. Wspominał o pokoju z wifi, małym
ogrodem i … ciepłym prysznicem.
- Ciepły prysznic? – spojrzała na
mnie Francesca.
Tu w Indiach, dla backpackera
brzmiało to wręcz luksusowo. Ja nie pamiętałem ciepłego prysznica, od momentu
wylotu z Polski. Zgodziliśmy się.
Francesca |
Ja i tak podświadomie
spodziewałem się jakiegoś podstępu, gdy taksówkarz wiózł nas niezmiernie długo…
bo dobre 10 minut. Starałem się zapamiętać trasę i nie spuszczałem oka z
bagażu. Włoszka zaś nie wyglądała na zestresowaną i gaworzyła z taryfiarzem i
naganiaczem z hotelu. Dookoła puste drogi i żadnych większych zabudowań.
Odkryłem, ze Khajuraho to jakaś dziura.
Gdy riksza zatrzymała się przed
solidną metalowa bramą okazało się, że nikt nas nie oszukał. Hotel,
rzeczywiście był tak wspaniały jak nam obiecywano.
Do wejścia poprzez dobrze
utrzymany trawnik, prowadził długi chodnik co nadawało hotelikowi wrażenie
większego i luksusowego. Dostaliśmy z Włoszką piękny i czysty (sic!) pokój z
białą pościelą, łazienką i wyjściem na ganek.
Obraz w naszym pokoju. "A good beggining makes a good ending". |
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu na
recepcji spotkałem Japończyka, którego dzisiaj rano poznałem na peronie w
Agrze. Nie był wtedy zbyt rozmowny i w pociągu nie spotkaliśmy się, bo chyba
wolał przespać całą podróż. On zaś zdumiał się jeszcze bardziej. Jako, że wraz
z Włoszką było nas już troje „znajomych”, to na stół wylądowała polska żubrówka.
Pan Omaha prezentuje swój japoński przewodnik po Indiach. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz