Chłopiec czekał z jakimś kolegą w umówionym miejscu już na pół
godziny przed umówionym spotkaniem tuż przed żeliwną bramą pensjonatu. Obydwaj
opierali się o stare, zdezelowane rowery, które pewnie były postrzegane wśród
lokalnych dzieciaków jako bolidy formuły 1. Okazało się, że ten z wczoraj
nazywa się Radżesz, a ten drugi Maadhav. Ten pierwszy z nich powiedział, że
najpierw pojedziemy coś zjeść, jeśli jestem głodny. Zgodziłem się i chwyciłem
za rower, ale chłopcy stwierdzili, że mam siedzieć na bagażniku, a Maadhav
będzie pedałować.
Mimo, że ciałem byłem obecny na niewygodnym tyle roweru, to
myślami wróciłem do wczorajszej nocy. Spędziliśmy wieczór z Francescą, siedząc
na dachu naszego pensjonatu. Ciekawie się tam wchodziło. Najpierw po schodach
bez barierki, a potem na śliskiej, niepewnej drabinie. U góry oprócz jakiś
zapomnianych, gnijących mebli zastała nas też dosyć ciekawa panorama.
Zaskoczyła ponownie przestrzeń. Gdzieś tam pola lub nie-pola, palmy, jakieś
domy, dziwna mgła… Zanim się zorientowaliśmy zrobiło się ciemno. Noc była
gwiaździsta i czas leciał nam miło, choć nie rozmawialiśmy zbyt wiele.
Siedzieliśmy sobie tak cichutko obok siebie, nawet nie patrząc w jakiś
określony punkt. Nasze spotkanie w pociągu z obecnego punktu widzenia wydawało
się interesujące, erotyczne i niepowtarzalne, choć ani ja ani ona go nie
idealizowaliśmy. Jej towarzystwo odświeżyło całe te Indie w mojej głowie i być
może potrzebowałem obecności kogoś z Europy, z mojego kręgu kulturowego, by
poczuć się tutaj swobodnie, swojsko, choć na moment. Francesca miała wiele
zalet, wśród których na pewno trzeba było wyróżnić wielkie jak dzwon serce, ale
wiadomy był fakt, że gdybyśmy podróżowali dłużej na pewno na jaw wyszły by
nasze odmienne charaktery i podejścia do życia. Polubiłem ją, ale gdy
dowiedziałem się, że musi wracać do siebie, do Jaipuru nie rozpaczałem. Teraz
jednak następnego dnia nieco zatęskniłem.
atmosfera śniadaniowa |
Zamówił za mnie Radżesz, który rozwodził się naprzemiennie
nad niesamowitą biedą w wiosce i nad jej wspaniałością. Kucharz zerwał się
leniwie ze stołka i poszedł za zasłonę z ceraty pichcić coś bliżej
nieokreślonego. Nie wiedziałem co to ma być, ale chłopaki mówili, że tu każdy
to je na śniadanie. Każdy? No dobra. To jemy.
Po chwili mężczyzna przyniósł nam wodę z metalowych kubkach
oraz na talerzu placek ziemniaczany, do którego dosypano chyba parę dobrych
łyżek curry i innych przypraw.
- U nas też mamy coś podobnego – odezwałem się.
- Taak? – zdziwił się Radżesz i przetłumaczył swojemu
koledze.
Podzieliłem się z chłopakami połową tego placka, a potem
zamówiliśmy jeszcze drugi i trzy kubki herbaty dla mnie. Wkurzało mnie to picie
z ich mini-kubeczków i trzeba było wypić co najmniej trzy żeby poczuć pojemność
normalnego kubka.
Gdy przyszło po małej gadce-szmatce do płacenia, chłopczyk
zawołał kucharza i ten coś tam mu powiedział.
- Ile płacimy?
- Tzn. ty płacisz prawda? Jeśli to nie problem sir.
Dobra. Zapłacę. Niech biedne dzieciaczki jedzą. W końcu robią
za przewodników, a jest niepisana zasada, że wikt i opierunek trzeba zapewnić.
Niech będzie. Nie zbiednieję.
- Ile płacę za to wszystko?
- 800 rupii – rzekł Radżesz.
O kurwa. Pomyślałem sobie. Drożej jak w Bombaju w
knajpie. Oj nie lubię jak chce się mnie
oszukać. Pierwszy napływ złości we krwi prawie spowodował, że krzyknąłem, ale
zaraz. Spokojnie. Spokój ducha. Kontemplacja. Wszystko na spokojnie. Nauczyłem
się już, że jak jest drogo albo ktoś cię oszukuje prosto w oczy, wszystko na
spokojnie… zero krzyku.
- Dam 300 rupii - powiedziałem powoli.
Fotograf i przewodnik w jednym. |
Ta chatka z palm na pewno nie miała takiego drogiego cennika.
Tymczasem cena była słona, jak te placki.
W sumie kto tam wie ile te placki normalnie kosztują. Nigdy się nie
dowiem. Wyszedłem z nimi opuszczając plackową chatkę.
***
Rower to najlepsza chyba forma zwiedzania i za każdym razem,
gdy jestem zagranicą staram się pojeździć trochę po okolicy, jeśli jest
sposobność. Jeżdżąc po hinduskiej wsi czułem się fantastycznie, a co niektórzy
przechodnie nie kryli zdziwienia widząc turystę na rowerku w towarzystwie
hinduskich dzieci.
Jeździliśmy tak dobrych parę godzin poprzez wieś i chłopacy
pokazali mi parę ciekawostek, z których większość Radżesz wymyślał po drodze. Na
przykład fakt, że rura kanalizacyjna (?) oddziela we wsi kasty ludzi. Chociaż
kij wie. Może to prawda. Jednak już na pewno krowa nie była kiedyś wójtem wsi…
Pojechaliśmy jeszcze do jednej świątyni, która łudząco
przypominała te poprzednie z wczoraj. I do drugiej ciekawszej świątyni, gdzie spotkałem dwie Niemki, które w Indiach były od przedwczoraj, ale naprawdę sporo o nich wiedziały.
Potem zaś zlądowaliśmy w domu Radżesza co mnie mocno
ucieszyło, bowiem chciałem zobaczyć domostwo od środka. Co prawda widziałem już
jedno z Jodhpurze, ale nigdy nie zaszkodzi więcej pooglądać, jak mieszkają
lokalsi.
W domu jednak miło nie było. Chłopak odprawił najpierw swoją
matkę krzycząc na nią, co lekko mnie zszokowało.
Nie znam hindu, ale to było coś w stylu:
- Rób babo herbatę.
I zrobiła. Choć nie była wcale dobra. Kolejne zdziwienie.
W domu były też trzy inne dziewczyny, z których jedna była po
prostu prześliczna, ale po paru krótkich chwilach przemykania po korytarzu
pochowała się wraz z innymi kobietami.
Do domu wpadł ojciec Radżesza i dosłownie przybił mi piątkę i
pochwalił syna, że buja się z cudzoziemcami. Tymczasem synalek zaczął mnie
przekonywać, że najlepsze co mogę zrobić ze swoimi pieniędzmi to wysyłać mu, a
on wtedy pójdzie na studia medyczne i kiedyś mi odda.
Może i bym na to poszedł, gdyby nie fakt, że zaśpiewał 250
euro miesięcznie! Nie przekonał mnie również fakt, że przed domem stały dwa
motory i auto. Mały skurczybyk.
Dopiłem herbaty i wyszliśmy z domu. Pomyślałem sobie, że czas
pedałować do mojego taniego hotelu.
Selfie z chłopakami |
Aczkolwiek było i więcej wrażeń, gdy 11-latek rozpoczął
niespodziewanie tematy damsko-męskie i gdy zrozumiał, że nie mam żony od razu
zaproponował mi kobietę do towarzystwa i wynajęcie motoru bym mógł pojechać z
nią w góry.
***
- Sir… czy możemy prosić o drobną zapłatę za nasze usługi?
- Radżesz… - westchnąłem ciężko – mówiłeś, że jesteśmy
przyjaciółmi tak?
- Zatem nie chcesz mi dać żadnych pieniędzy teraz?
Wkurzyłem się.
- Dlaczego miałbym dać ci pieniądze?
- Przecież poświęciliśmy dużo energii i czasu by cię
oprowadzić.
- To prawda, ale posłuchaj Radżesz… gdybyś powiedział, to na
początku byłoby zupełnie inaczej… Po za tym może twój kolega zapłaci mi za to,
że woziłem go na bagażniku, co?
Skończyło się tak, że dałem im 100 rupii (5zł), choć chyba
wcale nie powinienem. Radżesz zamiast być wdzięczny schował banknot z
nieskrywanym rozczarowaniem i… zapytał ile dam jemu koledze.
- Co?! Daj spokój. Kupiłem wam przecież śniadanie… 100 rupii
wystarczy wam na pewno na biszkopty.
- No, ale powinniśmy dostać więcej… jako przewodnicy.
- Za te zmyślane historie we wsi?...
I więcej klimatycznych fociąt ze wsi Kamasutry:
Radżesz najpierw gniewnie wybałuszył gałki oczne i chciał coś
mi powiedzieć wtykając palec w moim kierunku, ale powstrzymał się i zamilkł.
Chłopcy odpuścili, wsiedli na rowery wyzywając mnie pod nosem
od „maderchoków”* i pojechali. Coś czuję, że imię Radżesz na dlugo zapamiętam.
* oznacza to sk***syna
I więcej klimatycznych fociąt ze wsi Kamasutry:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz