niedziela, 10 maja 2015

Słów kilka o syndromie postparadise - część 3 Jak leczyć?


Po tym jak biadoliłem w ostatnich postach o tym, jak ciężko było mi powrócić do szarej europejskiej rzeczywistości została jedna rzecz do omówienia. Pozostaje oczywiste pytanie - jak leczyć syndrom postparadise. Czy w ogóle da się powrócić do życia w skostniałej i drogiej Europie? Owszem. Rozwiązanie jest proste. Wystarczy zrozumieć, że „raj” nie istnieje, a jeśli nawet gdzieś jest to dopiero na nas czeka*. Nie mniej przyjrzyjmy się innym poradom.

Tam było lepiej...
 

Pogrzebałem trochę w internecie i okazało się, że istnieje coś takiego jak opisany przeze mnie syndrom postparadise i najbardziej podatni na niego są mieszkańcy Wysp Brytyjskich. Podobno opisywane przeze mnie „chorobsko” dopada aż 4/5 z nich po urlopie. Co więcej mniej niż połowa z nich wraca z urlopu... wypoczęta. Nie trzeba chyba nikogo przekonywać dlaczego, bo pogoda tam nie zachęca do życia. Przeciętny Angol, gdy wróci do swojej Ojczyzny pełnej grubych lasek, wysokiego czynszu i średnio przyjemnej narodowej kuchni może się załamać. Ginie wszelka motywacja, radość z życia, czy aktywność. Wyspiarze nazywają to czasem „back to work blues”.

Objawy typowe dla syndromu postparadise to:
  • bóle głowy (na samą myśl o pracy)
  • apatia
  • rozdrażnienie
  • spadek nastroju
  • problem ze skupieniem się
  • uczucie przeciążenia pomimo że wróciło się z urlopu (sic!)
  • uczucie dyskomfortu

No dobrze, ale jak leczyć? Oto kilka moich porad.

Święte słowa.


Rada nr 1 – praca to nie piekło
Zorganizuj miejsce pracy. Hej, przecież dopiero co przyjechałeś z raju. Wykorzystaj to jako dodatkową supermotywację do działania. Masz powód by ciężko harować, aby kiedyś zaoszczędzić na domek na Filipinach. Nie traktuj powrotu z raju jako problemu samego w sobie. Wręcz przeciwnie. Potraktuj to jako paliwo do pracy ciesząc się wspaniałymi wspomnieniami.

Rada nr 2 – wracaj powoli
Wszystko powoli. Nie musisz od razu wbiec do biura i dokończyć wszystkie projekty w rekordowym tempie. Wdrażaj się do swojej pracy powoli. Podkręcaj temo subtelnie. Inaczej czeka ciebie wielki psychiczny dykomfort i przeciążenie.

Rada nr 3 - aktywność
Teoretycznie pewnym rozwiązaniem jest solarium, ale osobiście wolę naturalne (i darmowe!) promieniowanie słoneczne. Jest to w zasadzie półśrodek. Lepszym rozwiązaniem jest aktywność fizyczna. Spacery są dobre na wszystko.

Rada nr 4 – postaw na pozytywność
Nie myśl o czymś co było. Wakacje/podróż/urlop/wycieczka się skończyły i nie ma najmniejszego sensu nad tym ubolewać. To zamknięty rozdział. Gdy zrozumiałem, że Gambia to przeszłość i skupiłem się na tym co teraz muszę robić, tu w Irlandii... ożyłem na nowo. Depresyjny nastrój zniknął.

 Profesorek wyjaśnia o co biega w temacie (ang.)

Inne sposoby to m.in. zamówienie od razu biletów na kolejne wakacje/podróż, oglądanie fotek z wypraw, wybranie się na kolację w restauracji, serwowanie sobie posiłków znanych z tropików, słuchanie egzotycznej muzyki, ale też i... alkohol oraz urlop na żądanie. Podobno kriokomora, czyli terapeutyczna kapsuła z niską temperaturą to też dobre panaceum. Nie wiem. Nie próbowałem.

Osobny problem stanowi w ogóle fakt, że wiele osób wybierających się w tropiki po prostu swojej pracy nie lubi. Na to w zasadzie nie ma prostej recepty. Raj nie jest tu przyczyną a objawem naszej depresji. W takim przypadku chyba warto doradzić... zmianę pracy lub stylu życia.

Smutne jest to, że przy dzisiejszym, superszybkim trybie życia co raz trudniej jest... wypoczywać. W świecie co raz większego pędu i wymagań ciężko jest wrzucić mniejszy bieg, a potem z powrotem włączyć turbo. Zatem ten kontrast pomiędzy moim zabieganym życiem w Irlandii, a spokojną sielanką w Gambii tak bardzo mnie zabolał. Mam nadzieję, że swoimi wypocinami pomogę niejednemu powracającemu z „raju”.


* - przynajmniej na mnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz