niedziela, 26 kwietnia 2015

Refleksje po powrocie z afrykańskiego raju

Całkiem niedawno, bo zaledwie dwa tygodnie temu wróciłem z gorącej Afryki na, jak to się mówi, Stary Kontynent. Ledwo otrzepałem się z kurzu, a już dopadła mnie europejska atmosfera. Przyjazdowi mojemu towarzyszyła wielka depresja, która miała podobne podłoże jak ta z zeszłego roku, gdy przyleciałem z Filipin. Nazwałem ją nawet syndromem porajskim, bo jak się okazuje dotyka ono całkiem spore grono podróżników. Trzeba będzie kiedyś to zjawisko sklasyfikować i opisać.

W międzyczasie spotkałem się z rodzicami w Barcelonie i dobrze się stało, bo niewiele mam ku temu okazji. Nie obyło się bez międzypokoleniowych kłótni, ale koniec końca warto było, bo rodzinę też trzeba od czasu do czasu zobaczyć. Zrozumiałem również, że Europa to już za mało i chciałbym jedynie odwiedzić jeszcze Albanię, Mołdawię i osławiony Amsterdam. Do reszty miejsc już mnie nie ciągnie... No, może Portugalia byłaby przyjemna i na pewno miło byłoby znowu zagościć w Budapeszcie. Nie mniej – Europa może poczekać. Teraz trzeba snuć plany podbojów dalszych, egzotycznych obszarów.

Ucierpiał mocno mój portfel. I nie tylko przez sielankę jaką sobie zafundowałem, ale przez brak przychodów. Nie mogłem nawet wykonywać drobnych opeacji online z powodu częstych przerw w dostawie prądu do afrykańskich domów. Nie pracowałem łącznie od Dnia Niepodległości, czyli od 11 listopada do... 20 kwietnia. Dobrze się stało, że w Marsylii na lotnisku zablokowałem sobie niezdarnie kartę do bankomatu. Dzięki temu, gdy pojawiłem się w Irlandii na lotnisku wciąż miałem na wodę i taxi. Co robiłem od jesieni do wiosny? Dużo. W międzyczasie imprezowałem, odwiedziłem na dwóch kontynentach łącznie 10 państw, poznałem setki nowych osób i spotkałem kilka uroczych dziewczyn, które po dzień dzisiejszy tkwią gdzieś w wspomnieniach. Przywiozłem też tonę wspomnień i myślę, że wkrótce coś wobec tego na blogu naskrobię.

Afryka dużo mnie nauczyła, ale nie będę się tu wysilał na ckliwe, piękne słowa. Trzeba pojechać i zobaczyć samemu... Na deser, zdjęcia. Do National Geographic raczej nie trafią, ale popatrzeć można.

Miejscowy gang. Lider zasłania twarz koszulką.

Ta instytucja istnieje niemal wszędzie.

Prawie jak w reklamie Milki.

Piękny widoczek w Maroku.

Miejscowy transport publiczny.

Tanio i do syta!

Ładne to i pożyteczne.

Skwaszony, bo po dłuuugim spacerze.

Kobiety co prawda nie w kuchni, ale też fajnie.

Ja z ziomami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz