Pisałem
ostatnio krótko o swoim powrocie z Afryki i nieprzyjemnym zjawisku
jakie mi towarzyszyło. Ogólna depresja, niesmak do Starego
Kontynentu, szok cenowy i inne objawy wskazywały na - jak to sam
nazwałem - syndrom postparadise. Gdy stanąłem na lotnisku El-Prat
w Barcelonie zanim wsiadłem do autobusu zachciało mi się płakać,
na myśl o tych pięknych chwilach spędzonych w fascynującym,
odmiennym Czarnym Lądzie. Ciało nie chciało się przystosować do
chłodnego kwietnia i wydawało się, że tamten świat nie był
rzeczywisty, a jedynie istniał jako alternatywny w wyobraźni...
Dla
niewtajemniczonych małe wyjaśnienie. Przez ostatnie trzy lata
pracowałem pół roku na farmie w Irlandii, a kolejne parę miesięcy
w roku spędzałem w podróży, trochę w Polsce, ale głównie czy
to w Europie czy to w Azji, a tej, ostatniej zimy postanowiłem
wyruszyć z Bydgoszczy mniej-więcej-lądem do Gwinei Bissau.
Taki
lifestyle oprócz tego, że jest ciekawy i nietypowy, niesie ze sobą
wiele nieudogodnień. Można tu wspomnieć o braku opcji na edukację,
karierę zawodową, dorobienie się (czegokolwiek), stałe kontakty z
rodziną czy jakikolwiek w miarę trwały i rzutujący na przyszłość
związek z (śliczną i mądrą) kobietą oraz wspomniana depresja
poprzyjazdowa. Nie mniej takie coś wybrałem świadomie i
konsekwentnie. Istnieją spore plusy, np. możliwość podróżowania
przez parę miesięcy w roku, poczucie wolności i ogrom pustego
czasu, który można sobie dowolnie wypełnić. No, ale do rzeczy.
Miało być o depresji powakacyjnym, czyli syndromie postparadise.
Na jednym
z forów poświęconych, (nazwijmy to) stylowi życia, opisałem swój
problem bolesnej depresji związanej z powrotem z raju do szarej,
europejskiej rzeczywistości. Tego jak boleśnie zmienić szorty i
klapki na kurtkę jesienną i buty. Jeden z użytkowników doradził
mi medytację, która w mig powinna mnie zbalansować. Odpisałem mu w
skrócie:
Teraz
wrócę do Irlandii, w której na wejście. wiatr i deszcz uderzy
mnie w twarz, gdzie będę musiał pracować po 50-70 h w tygodniu,
dojeżdżać rowerem do pracy, wstawać o świcie, jeść w kółko chleb tostowy i ser z
Lidla przez parę miesięcy, a moje życie towarzyskie ograniczy się do wypadu raz na kilka tygodni do pubu, gdzie piwo kosztuje 4,5 euro.
Pieprzona medytacja nie pomoże.”
Mały filmik na rozweselenie, w którym nasz polski kolega meczy angielski z tubylcami.
Przeczytałem
swoją pełną żalu wypowiedź, a potem popukałem się w czoło.
Mam po prostu za dobrze. Przecież i tak wracam do Irlandii, złej macochy, by znowu mieć na jakiś kozacki trip. Nie mniej temat pozostawał otwarty. Jak
radzić sobie z powrotem z „raju”?
Aby w
pełni zrozumieć omawiane zjawisko skupmy się na różnicach
pomiędzy dwoma miejscami pomiędzy, którymi się przemieszczam.
tzw. rajem czyli załóżmy „krajem Trzeciego Świata” takim jak.
Brazylia, Filipiny, Gambia, a krajem powrotu czyli Polską, Irlandią
czy innym krajem zachodnim (czyt. dobrobytu). Jednakże to nastąpi w
poście za kilka dni.